Fragment książki Mikołaja Kunickiego – „Pamiętnik „Muchy”” – dowódcy polsko-radzieckiego partyzanckiego oddziału im. Stalina:
„Pierwsze natarcie [w ramach akcji Sturmwind] Niemcy rozpoczęli od strony zachodniej. Szelest przysłał do mnie gońców, żebym wraz ze swoim oddziałem przybył w okolice Gwizdowa, tam jest bowiem najlepszy, bo bagnisty teren obrony. 11 czerwca 1944 r. w nocy wyruszyłem w kierunku Świdrów i Kochan na pomoc walczącym oddziałom [oddział Kunickiego stacjonował we wschodniej części Lasów Janowskich]. Rano 12 zatrzymałem się 1 km na północ od wsi Momoty Dolne, gdzie dowódca grupy zwiadowczej, Świerzyński, zameldował mi, że do Momot Dolnych przyjechała kawaleria nieprzyjacielska w sile 50 ludzi, która gwałci kobiety i grabi dobytek. Części mieszkańcom wsi udało się uciec i oni to właśnie z płaczem prosili o pomoc. Do Momot Dolnych wysłałem natychmiast 30 zwiadowców i jedną drużynę zwiadu konnego celem zlikwidowania grabieżców i gwałcicieli. Dowództwo objął Szubicz.
Oddział kawalerii, który okazał się własowski, z miejsca został zaatakowany. Własowcy próbowali stawiać opór, rzucali się na wszystkie strony, lecz wszędzie napotykali partyzantów, więc gubiąc zrabowane rzeczy w popłochu uciekali przez lukę jeszcze nie domkniętą. Uciekali pieszo. Szubicz natarcie kontynuował. Partyzanci z wściekłą złością mścili się za krzywdy wyrządzone ludności cywilnej, z którą się już zżyli. Bezlitośnie bili zdrajców. Ranni własowcy strzelali do partyzantów, bo doskonale wiedzieli, że ich śmierć nie minie. Partyzanci byli zmuszeni ich dobijać. Szubicz pędził uciekających przeszło kilometr za Momoty, lecz kiedy na spotkanie własowcom wyszła pomoc, Szubicz zaniechał natarcia i wrócił do Momot, a później do oddziału be żadnych strat własnych, tylko 2 partyzantów było lekko rannych. Własowcy już nie nacierali na Momoty, tylko okopali się z dala. Ludność cywilna chcąc okazać wdzięczność przyniosła mleko, śmietanę, chleb i masło, długo i gorąco dziękowała nam za uratowanie. Zdobytą broń, amunicję i granaty Szubicz rozdał miejscowym chłopom.
Ze wszystkich stron słychać było toczącą się walkę wokół lasów janowskich i biłgorajskich. Samoloty krążyły bez przerwy i bombardowały masywy leśne. O godzinie 13 tego dnia zwiad zameldował mi, że kolumna niemiecka zajęła wioskę Domostawa i ma zamiar posuwać się w naszym kierunku. Szubicz otrzymał rozkaz bronić Momot Dolnych, a ja z 1 i 2 kompaniami wyruszyłem na spotkanie kolumny niemieckiej celem urządzenia zasadzki i załamania ducha w odważnych na razie hitlerowcach.
Siła niemiecka sięgała do 2 tysięcy. Miny przeciwczołgowe były już założone, Niemcy posuwali się powoli, na przodzie kroczyli własowcy. Przednie ich straże dopuściliśmy poza linie zasadzki do 60 metrów. Kolumna niemiecka była przed nami o 20 metrów. Na moją rakietę daliśmy ognia z 11 karabinów maszynowych, 67 automatów i 72 kbk. Ogień nasz był tak huraganowy, że nieprzyjaciel nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje. Jedni padali na miejscu, drudzy uciekali do tyłu, ranni przeraźliwym krzykiem wołali pomocy, a tym swoim krzykiem roznosili panikę wśród swoich SS-manów, reszta nieprzyjaciół, którzy później otworzyli ogień w kierunku naszej zasadzki, uciekła na skraj lasu. Po tak huraganowym ogniu swobodnie mogliśmy atakować, bo nieprzyjaciel był w panice. Walka trwała wszystkiego niecałe pół godziny. Dopiero gdy nieprzyjaciel opamiętał się i zaczął nas ostrzeliwać, wtedy opuściliśmy nasze stanowiska i bez żadnych strat wycofaliśmy się z 2 jeńcami. Strat nieprzyjaciela nie stwierdziliśmy, ale przypuszczam, że zabitych było ok. 70, a rannych ok. 130 ludzi.
Była to w jednym dniu już druga grupa „chrześniaków” oddziału im. Stalina.
Po przybyciu na miejsce postoju zjawili się gońcy z brygady Szelesta i Karasiowa z meldunkiem, że się cofają w kierunku wsi Flisy. Moi „chrześniacy” nie próbowali już nacierać, bo byli zajęci zbieraniem trupów i rannych.
O godzinie 16 przybył oddział im. Budionnego pod dowództwem Jakowlewa, z którym ruszyliśmy gęstym lasem w kierunku wsi Flisy i zatrzymaliśmy się u stóp wzniesienia, 2 km na północ od Momot Górnych, przy głównym szlaku janowskim. Chodziło nam o zabezpieczenie cofających się oddziałów w kierunku Flis. W tym miejscu staliśmy do wieczora, a później całą noc aż do południa 13 czerwca, obserwując ze wzniesienia, jak ogromne siły nieprzyjacielskie wkroczyły do wiosek Momoty i Kiszki, oczekując lada chwila naszego natarcia.“
Na zdjęciu sztab oddziału im. Stalina. Od lewej: komisarz Bielakow, szef zaopatrzenia Mikołaj Korżeniewicz, szefowie sztabu Gołodowski i Szubicz, dr Irena Kamińska, Mikołaj Kunicki, radiotelegrafistki Natasza i Dusia, dowódca oddziału im. Suworowa, Sergiusz Sankow.