Minęła 160 rocznica niemal już zapomnianych potyczek, jakie rozgrywały się pod Hutą Krzeszowską i Momotami Górnymi. Ułani dowodzeni przez Karola Krysińskiego i Walerego Kozłowskiego toczyli walki z Kozakami i rosyjskimi dragonami.
21 listopada, pod Łowczą, powstańcy walczyli z Moskalami. Po bardzo trudnej walce, przebiciu przez pierścień Moskali, dowódcy podjęli decyzję, że trzeba się rozproszyć i umówić się w innym miejscu, ustalając konkretny termin. Niestety, nigdy do tego nie doszło, wielu powstańców odeszło z partii.
Oddziały Krysińskiego i Kozłowskiego (32 ludzi) krążyły w okolicach Biłgoraja i wzdłuż granicy z Galicją. Tymczasem porucznik von Bach wraz z dragonami (42 ludzi) śledził polskie oddziałki i przeciął ich drogę pod Hutą Krzeszowską (30 listopada).
Jak wspomina por. Rostworowski, Stanęliśmy na noc w Hucie Krzeszowskiej. Sztab stanął we dworze, my przy koniach na okólniku. Było 14 stopni mrozu, wiatr, ziemia zamarznięta, bez śniegu i ślizgawica. Drzemałem jakiś czas przy koniu, lecz mróz i głód strasznie zaczęły mi dokuczać. Przez parę poprzednich nocy odbywałem rekonesanse i podjazdy i czułem się niewymownie zmęczonym. Wstałem więc i zacząłem się przechadzać a nareszcie zaszedłem do naczelnika zobaczyć, czy jemu nie lepiej się powodzi. Wszyscy spali pokotem na słomie w ciepłym pokoju. Znalazłem trochę wódki i chleba, łyknąłem i zaniosłem swoim, a potem znowu wróciłem do dworu, aby się cokolwiek ogrzać.
Usiadłem przy piecu i straciłem w części świadomość, co się ze mną dzieje. Słyszałem, jak ktoś wszedł i zawołał: Panowie, mamy na karku Moskali! Lecz się nie ruszyłem nawet. Po chwili Franciszek i krzyknął mi w ucho: Panie, na koń! Słyszałem, lecz nie wstawałem. Porwał mnie więc, wstrząsnął silnie i prawie wyniósł na dwór. Zimne powietrze ocuciło mnie, wyskoczyłem na koń i za chwilę byłem przy Krysińskim. Stał na wysokiej grobli okrytej gołoledzią, a spadzistej na oba boki, za nim o kilkanaście kroków moja „banda” beze mnie, a na moim miejscu przed szeregiem stary Turaliński. Niezmiernie przykro mi się zrobiło, pierwszy raz nie dotrwałem na mem stanowisku i spóźniłem się. Wachmistrz widząc mnie, ustąpił mi miejsca w szeregu. Zostań tu, dziś ty, wachmistrzu, dowodzisz – rzekłem, posunąłem się, aby zająć miejsce w szeregu.
Halina Matławska, autorka książki „Lasy nasze fortece”, tak opisała tymi słowami: Rosyjscy dragoni ścigali już grupę ułanów opadniętych w niedalekiej karczmie. Ciężka to była utarczka, na oblodzonej drodze konie ślizgały się i padały. Na szczęście konie z grupy Krysińskiego miały świeżo ostrzone podkowy. Dwukrotną szarżę prowadzili Kozłowski i Krysiński. Cofali się dla nabrania rozpędu i z wielkim impetem uderzali, że „ziemia twarda jak szkło aż iskry wydawała”.
Żołnierze walczyli z niezwykłą zaciekłością, jedni jak węgierski huzar Pester, pracując w zawziętym milczeniu, inni pobudzając się bojowymi okrzykami. Ułan Markiewicz swoim zwyczajem, dodawał sobie otuchy, śpiewając „Kto się w opiekę podda swemu”: …”Sobie wedle ciebie tysiąc głów poleżę, miecz nieuchronny ciebie nie dosięże…”. Kilkunastu ułanów na wylot przejechało nieprzyjacielski szyk. Krysiński powtórzył szarżę. Dragoni chwilowo zostali odparci, więc zatrąbiono odbój i powstańcy kłusem ruszyli ku lasom, obawiając się nadejścia nowych, wrogich sił.
Z powstańców zginął Michalski. Kilku zostało rannych i poturbowanych.
1 grudnia, nad ranem, powstańcy zemścili się za Hutę, najeżdżając w Momotach na śpiących dragonów i Kozaków, masakrując ich. Moskale byli tak zaskoczeni atakiem, że nawet nie zdążyli się ubrać. Kilku z nich zginęło, reszta uciekła do Janowa Lubelskiego. Krysiński i Kozłowski wycofali się do Galicji.