Dzisiaj, gdy to piszę, jest Wielki Piątek, drugi ważny Dzień Triduum Paschalnego dla chrześcijan wyznania katolickiego, tego, w którym zostałem wychowany. Naszła mnie refleksja z tej okazji, żeby przypomnieć sobie pewne tradycje i obyczaje, kultywowane w czasie mojego dzieciństwa, które mogły mieć wpływ na moje późniejsze przygody. Około dwadzieścia lat temu, właśnie w Wielki Piątek, mimo wszystko, trzeba było coś zrobić ze starym dywanem, wytrzepać go porządnie, a najlepiej wyrzucić i kupić nowy, bo przecież zaraz pełnia świąt Wielkanocy. Miałem z tym problem, bo jakoś w ten ważny Dzień, zdawało się mi, że nie wypada machać trzepaczką koło bloku w którym mieszkam, zaś na kupno nowego nie ma szans. Bliska mi osoba mówi: – Nad czym się zastanawiasz? Wszyscy naokoło trzepią bez przerwy, a tobie przy trzepaku kolejka nie pasuje? Tam dalej jest jeszcze jeden i mało ludzi!
Jednak nie wytrzepałem tego dywanu, lecz zniosłem go na razie do piwnicy. Będą święta bez dywanu, w miarę czyste i swobodne. A jak z tym było w moim rodzinnym Osówku, leśnej wsi w powiecie janowskim? O tradycji i obyczajach wokół świąt wielkanocnych właśnie teraz napiszę.
Czas Wielkiego Tygodnia był dla rodziców i ich dzieci czymś podniosłym. W Środę, względem pokarmów stosowano już ścisły post, gdzie mięsne produkty absolutnie nie były spożywane. W Czwartek, czyli pierwszy Dzień Triduum Paschalnego, wielu mężczyzn podążało do (parafialnego wtedy) kościoła w Potoku Wielkim, żeby przeżyć uroczyście mszę oraz zobaczyć których ze starszych mężczyzn wybierze celebrujący ksiądz do ceremonii umycia stóp. Kiedyś wybrał naszego sąsiada Tomasza S., więc było to dla niektórych bardzo podniecające. Jak pamiętam, zawsze mój ojciec tego dnia obchodził pole i łąkę, żeby zlustrować co po zimie jeszcze zostało do zrobienia. Gdy nadszedł Wielki Piątek, czyli Dzień Męki Pańskiej, pamiętam moich starszych kolegów sąsiadów, młodzieńców chodzących z głośnym terkotaniem kłapotków (takich co używają do straszenia zwierzyny naganiacze w czasie polowań) wokół obejść gospodarskich, żeby odstraszyć i wypędzić wszystkie złe moce, a przy okazji przypomnieć co niektórym krnąbrnym czy zapominalskim, że oto czas Męki Pańskiej nadchodzi. To był jedyny i teatralny nieco zwyczaj, gdzie było głośno, bo resztę dnia odbywano w ciszy i w nastroju do modlitwy albo medytacji. Nikt nie wyobrażał sobie, żeby tego dnia urządzać pranie, w tym tłuczenie prania kijanką oraz szorowanie go na tarce, czy też urządzać ręczną młockę zboża cepem w stodole! I to jest (przy okazji) odpowiedź na moją wstrzemięźliwość, co do trzepania dywanu w Wielki Piątek.
A w Wielką Sobotę, czyli trzeciego Dnia Triduum, już było bardzo blisko świąt. Odbywały się wszystkie istotne czynności do uroczystego wzbogacenia wielkanocnego śniadania, tego, które spożywano w Niedzielę Wielkanocną po mszy rezurekcyjnej.
Najpierw trzeba było przygotować koszyczek z zestawem pokarmów do święcenia. Ogólnie wiadomo co się powinno święcić, jakie podstawowe produkty ludzie lubią spożywać. Są jednak wśród nich takie, które mogą mieć szczególną moc, nabytą w efekcie święcenia. Należą do nich niektóre przyprawy, jak np. sól a także woda. Ludzie niektórzy bardzo mocno wierzą w ich skuteczność i nieraz są podawane tego dowody. Mój ojciec wielkim szacunkiem wśród zwierząt gospodarskich darzył zawsze konie. Pewnego razu kasztan się gdzieś podziębił, czyli zachorował, demonstrując swój koński kaszel. Ojciec od razu zwrócił się do matki: – Weź tam zza obrazu tej święconej soli i daj kasztanowi z chlebem, to może mu przejdzie.
I rzeczywiście, kaszel konia opuścił. A jeśli chodzi o święconą wodę, to o jej skuteczności raczej nikt na wsi nie wątpił. Była przede wszystkim postrachem dla złodziei i ogólnie przestępców. To co było poświęcone, czyli potraktowane wodą święconą, mogło przynieść złodziejowi czy innemu przestępcy, straszne nieszczęście.
Dlatego kropiono wodą święconą sprzęt gospodarski i obejście, czasem i granice pól, żeby odstraszyć złe duchy i złych ludzi. Nie zapomnę przestróg mojej matki dla mnie, co do święconki. – Pamiętaj synku, wracając z kościoła ze święconką, choć będziesz głodny i kusić cię będzie, żeby coś zjeść, a nie daj Boże popić to może jeszcze wodą święconą, to nie waż się! To jest na wielkanocne śniadanie. Za zjedzenie wypadną ci zęby, a za wypicie wody święconej oślepniesz!
No i nie ważyłem się zlekceważyć przestrogi, a dziś nawet jestem z tego dumny. A jak to było z tym święceniem? Już rano o 6-tej szło się z koszyczkiem pokarmów do kościoła, odległego przeszło 7 kilometrów, boso (buty zakładając na nogi dopiero przed kościołem), żeby być na nabożeństwie a potem na tych wszystkich etapach ceremonii święcenia. Nie pamiętam dobrze ceremonii święcenia wody i ognia, lecz gromadziło to wielu wiernych, którzy wtedy dla mnie nie wiadomo po co, aż tak natarczywie pchali się, żeby zdobyć kawałki węgla drzewnego, wyjętego z wody święconej, po ostudzeniu w niej. A ta woda (być może nawet po trosze zabrudzona resztkami węgla drzewnego) i ten wyjęty z niej węgiel drzewny, miały mieć cudowną moc odstraszania złego! Tym wysuszonym później węglem, można było oznaczyć wartościowe rzeczy, obiekty gospodarskie i ich elementy, że złodziej czy rabuś bał się ruszyć tego, bo czekała go kara boska za naruszenie świętości.
Teraz jako ozdoba do święconki i pewnego rodzaju zielony symbol życia, powszechnie prawie używany jest bukszpan, w postaci jego małej gałązki z twardymi, zielonymi listkami. W Osówku używaliśmy najczęściej maleńkie pędy borówki brusznicy, lub ewentualnie ogrodowego barwinka. W sobotę mama też piekła w brytfannach ciasto, od zapachu którego aż kręciło się w głowie.
A co się działo w Wielkanocną Niedzielę? Śniadanie wielkanocne odbywało się zawsze po czasie mszy rezurekcyjnej, czyli około godziny 8-mej lub później. Dominował na wsi pewien przesąd, że w którym domu z komina dym się pojawi jako pierwszy, do tego zlecą się wszystkie muchy i przez całe lato będą dokuczać. Stąd rzadko kto chciał być pierwszy z tym śniadaniem, choć muchy i tak wszystkich w lecie szczególnie prześladowały.
W moim domu rodzinnym na śniadanie wielkanocne zawsze był żur, zwany barszczem białym, ulubionym przez nas wszystkich. Było w nim prawie wszystko ze święconki, czyli jajko, kiełbasa, boczek, chrzan a nawet twaróg. Potem już była reszta specjałów, w tym pachnące ciasto. Po południu już wolno było nam śpiewać dowolne piosenki i cieszyć się pełnią świętowania, wśród kraszanek, czyli jaj ze skorupkami barwionymi w czasie gotowania na różne kolory, z użytych do tego buraków ćwikłowych, łusek cebuli i innych kolorowych czynników, zielonych lub żółtych.
W Poniedziałek Wielkanocny panny miały się przygotować do oblewania ich wodą przez kawalerów. Akurat w mojej wsi nie był to silny zwyczaj, ale powszechnie lubiany i raczej nigdy nie nadużywany, jak to nieraz do niedawna bywało. W ten świąteczny dzień prawie wszyscy młodzi ludzie nie usiedzieli w domu, żeby wejść triumfalnie w nowe życiowe obertasy. Było Alleluja, no to teraz do przodu!
Czesław Aleksak
15.04.2022 r.