W Biłgoraju przy ul. Zamojskiej, niedaleko sklepu „Stokrotka”, w połowie drogi między skrzyżowaniem z ul. Długą a ul. Leśną, stało w czasie II wojny światowej ogrodzone wysokim murem więzienie. Więzienie to służyło Niemcom do osadzania, przesłuchiwania i torturowania partyzantów i innych członków ruchu oporu.
W dniu 10 września 1943 r., po aresztowaniu przez gestapo i żandarmerię niemiecką, trafił do tutejszego więzienia Bolesław Usow „Konar” razem ze swoim bratem Bazylim, profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Ludwikiem Ehrlichem oraz gajowym Antonim Roczniakiem. Wszyscy razem zostali zaaresztowaniu za działalność konspiracyjną w budynku Nadleśnictwa Huta Krzeszowska, gdzie „Konar” pełnił funkcję nadleśniczego.
Tadeusz Chrzanowski w artykule pt. „Nadleśniczy Bolesław Usow ps. Konar (1913-1954)”, dostępnym TUTAJ tak notuje:
por. Bolesław Usow “Konar”
Wywiad Armii Krajowej ustalił, że z chwilą przybycia [z więźniami] do Biłgoraju, gestapowcy niezwłocznie rozpoczęli śledztwo. Próbowali wymusić zeznania z zastosowaniem brutalnych tortur. Bolesław Usow był głównym podejrzanym i jego najbardziej maltretowano. Prof. Ehrlich próbował nawet popełnić samobójstwo, dlatego w celi siedział skuty. Antoniemu Roczniakowi zlecono pieczę nad nim. Wszyscy aresztowani byli już wtedy żołnierzami Polski Walczącej, zaś prof. Ehrlich pracował w strukturach Biura Informacji i Propagandy AK Okręgu Lublin. Sytuacja była zatem poważna. Dla zainteresowanych było jasne, jaki będzie finał aresztowań i na tragiczny wyrok gestapo nie trzeba będzie długo czekać. „Ojciec Jan” (Franciszek Przysiężniak) – dowódca, operującego w okolicznych lasach oddziału partyzanckiego Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW-AK) znał Bolesława Usowa jeszcze z czasów, kiedy uczęszczali do gimnazjum w Brodnicy, na Pomorzu. Niezwłocznie zlecił „Jurandowi” (Józefowi Igrasowi) – jednemu ze swoich podwładnych – zajęcie się sprawą odbicia więźniów w Biłgoraju.(…)
Jednocześnie dowództwo AK na Zamojszczyźnie poprzez majora Edwarda Markiewicza „Kalinę” wydało rozkaz kpt. Kompanii Warszawskiej Tadeuszowi Sztumberkowi-Rychterowi „Żegocie” odbicia z więzienia profesora Ehrlicha i innych więźniów, gdyż w bało się, że Niemcy wywiozą Ehrlicha do Lublina, a tam po torturach na nim zastosowanych mogło dojść do wsypy.
W tym momencie historia związana z uwolnieniem więźniów z biłgorajskiego więzienia nam się rozdwaja. Chodzi konkretnie o dni poprzedzające atak na więzienie. Czas niezwykle ważny dla całej akcji, ponieważ pozwolił na odwrócenie uwagi Niemców i wywabienie ich głównych sił z Biłgoraja.
Dlaczego się rozdwaja? Ponieważ w dwóch różnych, ale równie wiarygodnych źródeł, padają inne daty, oraz inne nazwiska dotyczące tych samych działań.
Czas poprzedzający atak na więzienie. Wersja pierwsza
Pierwszą wersją, która zostanie tu przedstawiona, jest wersja Stanisława Puchalskiego, autora książki „Partyzanci „Ojca Jana””, który był w oddziale „Ojca Jana”, i który zebrał różne relacje osób uczestniczące w tamtejszych wydarzeniach.
prof. Ludwik Ehrlich
“Jurand” w książce Stanisława Puchalskiego wspomina zajęcie się sprawą możliwości odbicia więźniów:
W tym celu udałem się do Tadeusza Iwanowskiego ps. “Key” i przedłożyłem mu sprawę. Ten zaprowadził mnie do gabinetu dr Pojaska, w którym przedstawiono mnie “Orszy” kpt. Gniewkowskiemu. Kpt. “Orsza” po wysłuchaniu oświadczył, że akcja ta jest już w przygotowaniu, ale oferta “Ojca Jana” chętnie będzie przyjęta. (…) Ustalenia przekazałem niezwłocznie “Ojcu Janowi”. Sprawę referowałem w obecności kpt. “Zęba” – Leonarda Zub-Zdanowicza z NSZ, który przebywał w szałasie dowódcy.
W dniu 19 września 1943 roku odbyła się narada osób kompetentnych, jak zapowiedział „Orsza”. Samą akcją rozbicia więzienia miał dowodzić Tadeusz Sztumberg-Rychter „Żegota”, a miał w niej wziąć udział jego oddział Kompanii Warszawskiej, jak również inne oddziały zamojskiej AK.
Ustalono wówczas, że „Ojciec Jan” wystawi oddział w sile pięćdziesięciu ludzi, z dziesięcioma rkem-ami. Zaatakuje koszary, stacjonujące w nich wojsko i policję, zaatakuje majątek Różnówkę, podpali stogi słomy, wszystko po to, by ściągnąć i związać walką siły niemieckie na przedmieściu Biłgoraja z jednej strony, by z drugiej ułatwić atak na biłgorajskie więzienie oddziałowi „Żegoty” – Tadeusza Sztumberg-Rychtera. [1]
Akcja na biłgorajskie więzienie miała nastąpić 20 września 1943 r., ale plany te nie zostały zrealizowane, gdyż sprawy potoczyły się innym torem. Otóż mniej więcej w tym samym czasie co trwała narada w sprawie rozbicia biłgorajskiego więzienia, część oddziału „Ojca Jana” pod dowództwem por. „Dąbrowy” zorganizowała w Banachach zasadzkę na samochód, który miał przewozić większą ilość gotówki drogą z Krzeszowa do Biłgoraja. Akcja udała się połowicznie, bo choć gotówki nie było, ale samochody ostrzelano w wyniku czego zginęło kilku Niemców. To bardzo rozsierdziło stacjonujących w Biłgoraju niemieckich żandarmów i czym prędzej zorganizowali pościg za partyzantami. Partyzanci w tym czasie wrócili do bazy oddziału pod Ujściem. Oprócz oddziału NOW-AK „Ojca Jana” stacjonował tam również oddział NSZ kapitana Leonarda „Zęba” Zub-Zdanowicza. Przybycie oddziału NSZ „Zęba” do biwakującego pod Ujściem oddziału „Ojca Jana” nie było przypadkowe. Przedstawioną przez „Ojca Jana” propozycję wzięcia udziału w akcji na Biłgoraj „Ząb” chętnie przyjął. Było to poważne wsparcie, jego oddział w tym samym czasie był liczniejszy, gdyż liczył około osiemdziesięciu ludzi, przy pięćdziesięcioosobowym stanie oddziału „Ojca Jana”[1].
20 września 1943 r. oddziały właśnie wyruszały w rejon Kolonii Sól dla zajęcia podstawy wyjściowej, gdy do oddziału „Ojca Jana” przybył sołtys wsi Ujście „Długi Jaś”. Przekazał wiadomość, że do Bukowej, odległej od miejsca postoju o zaledwie kilka kilometrów, przybyły od strony Biłgoraja samochody z żandarmerią. Żandarmi pozostawili je we wsi, zażądali podwód i skierowali się w las. Żandarmi przesiedli się na podwody konne, aby warkot samochodów nie zdradzał ich obecności. Na szybką translokację oddziału nie było czasu. Trzeba było przyjąć walkę, co tym samym pomniejszało liczbę żołnierzy przewidzianych wcześniej do pomocy w akcji na więzienie w Biłgoraju. [3]
Tak doszło do bitwy pod Ujściem, która była dla partyzantów wygrana. Dowodził nią starszy stopniem Leonard Zub-Zdanowicz.
Bitwa pod Ujściem, którą Stanisław Puchalski datuje na 20 września 1943 r., pokrzyżowała plany rozbicia biłgorajskiego więzienia. „Żegota” nie znając przyczyny nie stawienia się do akcji oddziału „Ojca Jana”, sam do akcji nie przystąpił. Bitwa ta opóźniła o kilka dni akcję na biłgorajskie więzienie, która nastąpiła 24 września, a nie jak planowano 20 września 1943 r. Wykonana została pod dowództwem kpt. „Żegoty” przez jego oddział, przy wsparciu innych oddziałów AK oraz części oddziału „Zęba”. Po stoczonej wygranej bitwie pod Ujściem oddziały „Zęba” i „Ojca Jana” udały się w rejon Janowa Lubelskiego. Zatrzymały się w lesie zwanym „Kruczek” obok kapliczki św. Antoniego dla odpoczynku i odprężenia, uspokojenia nerwów.[1]
Oficjalna wersja rozbicia więzienia podawana w powojennej literaturze na ten temat jest niepełna. Udział żołnierzy NSZ „Zęba” w grupie uderzeniowej atakującej więzienie sprawiał kłopot autorom publikacji w formułowaniu prawdziwego przekazu historycznego jako temat politycznie niewygodny. [1]
Czas poprzedzający atak na więzienie. Wersja druga
Drugą wersją wydarzeń jest ta podawana przez Marka Jana Chodakiewicza w książce „Narodowe Siły Zbrojne. „Ząb” przeciw dwu wrogom”.
Według cytowanych tam źródeł bitwa pod Ujściem nie wydarzyła się 20 września 1943 r. W tym dniu natomiast Leonard Zub Zdanowicz „Ząb” otrzymał meldunek od kpt. Kompanii Warszawskiej Tadeusza Sztumberka-Rychtera „Żegoty”, który miał dowodzić akcją na więzienie: „Kapitan „Żegota” prosi kapitana „Zęba” o pomoc w obsadzeniu szosy biłgorajskiej i zatrzymanie konwoju więźniów, gdyby Niemcy chcieli ich wywieść jutro przed południem z Biłgoraja. Poza tym prosimy, o ile to możliwe o odkomenderowanie drużyny z bronią maszynową dla ochrony taboru mojej kompanii” [2]
„Ząb” wyraził zgodę. Szybkim marszem dotarł do miejsca postoju Kompanii Warszawskiej, skąd – po ustaleniu szczegółów (oddziały AK miały zaatakować Biłgoraj od wschodu, podczas gdy NSZ-owcy mieli ubezpieczać od zachodu) i przekazaniu jednej drużyny „stepowców” do ochrony AK-owskich taborów – NSZ-owcy odeszli na uprzednio umówione pozycje wyjściowe. [2]
22 września nocą „Ząb” rozkazał rozbić biwak w lesie pod Ujściem, gdzie oczekiwał na wiadomości od „Żegoty”. Niestety zawiodła komunikacja między AK-owcami a ich kolegami z NSZ. Nie przybył bowiem AK-owski łącznik.[2]
Rankiem 23 września oddział „Zęba” zasadził się na szosie Krzeszów-Biłgoraj w okolicy Soli. Zgodnie z umową miał ubezpieczać „Żegotę”, bądź też interweniować w razie, gdyby Niemcy mieli tędy wywozić więźniów z Biłgoraja. Jednak po dłuższym oczekiwaniu wrócił pod „Ujście” zostawiając na miejscu pluton pod dowództwem ppor. Jana Wodza („Lampart”, „Szczerbiec”).[2]
I podobnie jak w relacji Stanisława Puchalskiego, tak tutaj pluton Jana Wodza ostrzelał ciężarówki na drodze Krzeszów Biłgoraj. W wyniku tego żandarmeria niemiecka wyruszyła z Biłgoraja tropem partyzantów i doszła aż pod wioskę Ujście. Tam wywiązała się bitwa z partyzantami, która była klęską Niemców.
Atak na biłgorajskie więzienie
Jak widać powyżej daty bitwy pod Ujściem są rozbieżne, jak również rozbieżne jest to, kto i kiedy brał udział w zasadzce na ciężarówki na drodze Krzeszów Biłgoraj.
Jedno jest pewne: bitwa pod Ujściem pozwoliła zdezorganizować Niemców przed planowanym przez partyzantów atakiem na więzienie. Uszczupliła ich siły, zaabsorbowała do zajmowania się rannymi i zmusiła do zmniejszenia czujności.
24 września 1943 r. nastąpiło uderzenie na biłgorajskie więzienie. Ataku dokonała Kompania Warszawska „Żegoty” oraz oddziały por. „Norberta” (Jana Turowskiego), por. „Woyny” (Adama Haniewicza), por. „Doliny” (Adama Piotrowskiego), por. „Podlaskiego” (Piotra Złomańca), ppor. „Podkowy” (Tadeusza Kuncewicza) i plut. podch. „Groma” (Edwarda Błaszczaka).
kpt Tadeusz Sztumberk-Rychter “Żegota”
Przebieg ataku na więzienie pokrótce przedstawia portal teatrNN.pl w tym artykule:
24 września, „Żegota” poprowadził do walki swoich ludzi. Doskonale zaplanowana akcja wymagała kooperacji kilku oddziałów AK, ale Sztumberkowi–Rychterowi udało się zapanować nad nocną walką. Akcja nie przebiegała bez zakłóceń – oddział „Żegoty” został odkryty, nie udało się też wysadzić bramy. Natychmiast zmieniono plany – część partyzantów związała walką żandarmów niemieckich, gdy mały oddział dostał się do wnętrza więzienia przez okno na piętrze. Zaatakowani od tyłu strażnicy szybko ulegli, ginąc lub uciekając w zakamarki budynku. Akcja zakończyła się spektakularnym sukcesem. Nikt z przetrzymywanych tam Polaków nie zginął, także atakujący mieli tylko kilku lekko rannych. Uwolniono 72 zatrzymanych, w tym m.in. Ludwika Ehrlicha, profesora żydowskiego pochodzenia, późniejszego sędziego Międzynarodowego Trybunału w Hadze. Niektórzy z ocalonych więźniów byli skatowani przez śledczych, ale udało się uratować wszystkich.
Jednakże szczegółowy przebieg akcji przedstawia sam dowódca Tadeusz Sztumberk-Rychter „Żegota” w wojej książce „Artylerzysta piechurem” oraz Jan Turowski „Norbert” „Jemioła” we wspomnieniu pt. „Odbicie więźniów w Biłgoraju (24 września 1943 r.)”, które ukazało się w tomie „Dywersja na Zamojszczyźnie (1939-1944)” pod redakcją Zygmunta Klukowskiego (Zamość, 1947).
Najpierw Jan Turowski „Norbert”:
”Właśnie odbywała się poranna zbiórka i przegląd, gdy nagle przybyło do obozu dwu konnych (Pliszka i Smok) z rozkazem od kpt. Żegoty zameldowania się z oddziałem na godz. 17 w gajówce Rapy Bojarskie. Załączone pismo prywatne wyjaśniało, że kpt. Żegota czeka już kilka dni pod Biłgorajem i nie może zdecydować się na uderzenie na więzienie ze względu na szczupłość sił, żąda więc przybycia mojego oddziału.(…)
Dojeżdżamy do oddziałów kpt. Żegoty. Wita nas głośny gwar i rozpromienione twarze: –przybyli swoi – 38 ludzi i 6 RKM ów. Jest godzina 17 min. 30. Kpt. Żegota nie daje chwili odpoczynku. Orientuje mnie w planie (…) Plan przewiduje: 1. Grupa uderzeniowa por. Woyny zdobędzie więzienie i wypuści więźniów. Załoga więzienna ma być wezwana do poddania się, – w razie potrzeby brama zostanie wysadzona materiałem wybuchowym. Przygotowane są drabiny. 2. Grupa ppor. Norberta w składzie: oddział własny + przydzielony CKM ma ubezpieczyć uderzenie na więzienie od strony miasta i wstrzymać tak długo ewentualne natarcie nieprzyjaciela, aż więźniowie zostaną przesunięci w bezpieczne miejsce. Stanowiska dla tej grupy – 200–300 metrów od więzienia w kierunku miasta. 3. Podobne zadanie pełni na torze kolejki ppor. Dolina, który ubezpiecza jednocześnie lewe skrzydło. Por. Podlaski [Piotr Złomaniec] ubezpiecza prawe skrzydło, kpt. Wacław [Wacław Pruszanowski] kierunek Zwierzyńca. Za więzieniem w kierunku na Zwierzyniec umiejscowi się punkt sanitarny z dr Heleną, która o mało nie rozpłakała się, gdy nie chciałem jej zabrać do akcji. Po wykonaniu zadania przewiduje się odmarsz po szosie Biłgoraj –Zwierzyniec do Hedwiżyna, dalej drogami leśnymi. Siły nieprzyjaciela w Biłgoraju ocenia się na około 300 umundurowanych i uzbrojonych Niemców, siły własne, prawdopodobnie 97.
Pierwszy wyrusza patrol por. Woyny, który ma przychwycić mającą nadejść zmianę warty więziennej, rozbroić ją i przy jej pomocy podstępem wejść na podwórze.(…)
Mrok się zwiększa. Ruszamy. Przechodzimy szosę – z prawej strony widać światła Biłgoraja. Grupki rozchodzą się w swoich kierunkach. My maszerujemy nasypem kolejki w kierunku miasta. Prowadzi kpt. Żegota, do mnie przydzielono Wyżła dla ułatwienia orientacji w terenie. Po drodze zostawiamy grupę ppor. Doliny. Jesteśmy na wysokości kościoła, nawet już dalej. Teraz przez płoty wchodzimy do miasta. Na rogu jakiegoś domu, tuż koło kościoła, ustawiam 1 RKM. (kpr. Fryc, podchr. Czarny). Można stąd doskonale ostrzeliwać dolinkę przed kościołem. Tędy musi przechodzić każde natarcie niemieckie. Reszta grupy mojej i grupa uderzeniowa maszeruje dalej.
Już na ulicy koło kościoła szperacze natknęli się na patrol policyjny. Błysk latarki, strzał. Grupa nie zdążyła się jeszcze rozminąć i w masie usadowiła się w rowie i na ulicy. Kpt. Żegota widząc, że nikt nie odpowiada na jego »Stój, kto idzie!« – wali z pistoletu. Poprawiam ze swego PM-u. Na to hasło rozpoczyna się trochę bezładna strzelanina. Żołnierze nasi walą, gdzie kto może – przez płot, niektórzy w płot. Małe zamieszanie. – Ale sytuacja zostaje szybko opanowana. – Przerwij ogień! Drużyna 1 i 2 na prawo od szosy, 3 w lewo. CKM na miejscu. Ogień na mój rozkaz. Grupa rozmieszcza się na stanowiskach i opanowuje nerwowo. Później dopiero okazało się, że całą awanturę spowodował patrol policji polskiej, który miał zluzować wartę z więzienia i którego oczekiwał na zasadzce por. Woyna.
Od strony więzienia co chwila wylatują czerwone rakiety, opisują świetlisty łuk i gasną nam nad głowami. Jednocześnie słychać trzaski pojedynczych strzałów karabinowych. To broni się załoga więzienia i daje sygnały garnizonowi niemieckiemu. Por. Woyna skupia swoją grupę. Za chwilę słychać tam głos kpt. Żegoty: – Woyna, zaczynać! – i równocześnie głos Woyny: – Poddajcie się! Złożyć broń!
Wężowiska rakiet i suche strzały karabinów nie ustają. – Nie mam czasu zajmować się dłużej więzieniem, gdyż na moim przedpolu zabłysła biała rakieta i odezwał się karabin maszynowy. Niemcy rozpoczęli kontrakcję. Zorientowałem się, że nie są jeszcze rozwinięci do natarcia.– Decyzja krótka: przydusić ogniem, nie dopuścić do rozwinięcia się, lepiej tracić amunicję, niż ludzi. – Z chwilą dojścia nieprzyjaciela na wysokość kościoła więzienie znalazłoby się pod jego obstrzałem. – Ognia! Zaterkotały karabiny maszynowe i czerwone zygzaki amunicji świetlnej przeszyły czarne niebo. Znów rakieta i świetlne kreski na niebie, – tym razem niemieckie. Od tej chwili niebo co chwila zapalało się łunami rakiet i świetlnymi kreskami pocisków, które wylatywały z luf jednej i drugiej strony. Były tylko małe chwile przerwy. Niemcy strzelali niecelnie, – pociski szły wysoko ponad głowami. Na dachu więzienia wybuchło kilka granatów, – później wszystko ucichło. Widocznie weszli. Patrzyłem ciągle na zegarek licząc minuty i zadawałem sobie wciąż to samo pytanie:–czy starczy amunicji? Z boku odezwał się karabin maszynowy pchor. Czarnego, – widocznie Niemcy zbliżyli się. Pociski zaczęły bliżej gwizdać nad głowami. Zaciął się CKM. Kazałem obsłudze strzelać z karabinów. Zaciął się RKM. Posłałem gońca do kpt. Żegoty z meldunkiem, że amunicja się kończy. Jednocześnie prawie przyszedł rozkaz: – »Norbert, wycofać się« i zagrała trąbka–sygnał zakończenia akcji. Strzały ucichły, zapanowała głucha cisza. W ciszy tej słychać tylko stuk butów zbierającej się grupy. Wycofujemy się szosą w kierunku Zwierzyńca nawołując pchor. Czarnego, który się trochę spóźnił. Kilkaset metrów za więzieniem spotykamy resztę oddziału i więźniów. Stoją w kolumnie, gotowi do dalszego marszu. Opowiadają teraz z ożywieniem o swoich przeżyciach. Niektórzy martwią się, co robić dalej? Kilku, którym kończyła się kara, chce nawet wracać. Prawie wszyscy są rozpromienieni. Kpt. Żegota nagli. Czasu niewiele, droga daleka. Kolumna wyciąga się i za chwilę wchłania nas znów stary przyjaciel – mrok leśny.”
(TUTAJ można przeczytać całość relacji, str. 65-69)
Teraz oddajmy głos dowodzącemu całą akcją Tadeuszowi Sztumberkowi-Rychterowi „Żegocie”. Całą akcję opisał w jednym z rozdziałów swojej wspomnieniowej książki pt. „Artylerzysta piechurem”. Nie wspomina tam o wspomagających akcję oddziałach NOW „Ojca Jana” i NSZ „Zęba”, ale być może takie były czasy, że nie mógł o tym napisać.
Relacja „Żegoty” niemal dosłownie pokrywa się z przytoczoną wyżej relacją Jana Turowskiego „Norberta” „Jemioły”, ale opisuje ją z innej perspektywy.
W dniu 22 czerwca 1943 r.(!), jak podaje we wspomnieniach autor, podczas stacjonowania nieopodal gajówki w Rapach Dylańskich koło Biłgoraja, kapitan „Żegota” dostaje od posłańca rozkaz na piśmie od majora Edwarda Markiewicza „Kaliny”: „B. pilne. Zrób wszystko, aby odbić więzienie w Biłgoraju. Gestapo aresztowało prof. Ehrlicha, którego uważa za delegata rządu. Torturują. Grozi wielka wsypa terenowa. Lada dzień wywiozą go do Lublina. Powodzenia.”
Od razu zostają zawiadomione przez gońców konnych oddziały „Norberta” i „Podkowy”, aby jak najszybciej przyszły z pomocą. Edward Bielecki „Wyżeł” (dowódca wywiadu AK obwodu biłgorajskiego) podejmuje się również odszukać przez gońców oddział „Groma”. Goniec ma dostarczyć „Gromowi” taki rozkaz od „Żegoty”: „Do godz. 16.00 dnia 24 września stawić się z oddziałem w rejon gajówki Huta, gdzie oczekiwać dalszych rozkazów. Sposób łączności ze mną poda oddawca”.
Nazajutrz z rana „Żegota” w towarzystwie „Wyżła” wybiera się do Biłgoraja na rekonesans, aby zapoznać się z terenem. „Miasteczko żyło swoim codziennym życiem i nic nie wskazywało, że za kilka godzin rozegrają się tam jakieś wydarzenia, które zakłócą wieczorny spokój, ogarniający miasto po wczesnej godzinie policyjnej. Obszedłem kilka ulic, obejrzałem budynek więzienny, otoczony wysokim, trzymetrowym murem z bramą żelazną i miałem już właściwie plan uderzenia gotowy. Jakimś nieuchwytnym znakiem pożegnałem „Wyżła” i zawróciłem do lasu.”
Po godzinie 17 przybywa ppor „Norbert” i ppor. „Dolina” z częścią oddziału „Podkowy”. Razem z „kompanią warszawską” uzbierało się 100 ludzi. Oddział „Groma” nie przybył, wobec czego „Żegota” musi zrezygnować z części planu, a mianowicie z uderzenia dywersyjnego na koszary, które miało odciągnąć uwagę nieprzyjaciela od głównego celu natarcia.
Początek akcji w mieście zostaje wyznaczony na godz. 20.00.
„Przy wejściu do miasta kieruję grupę „Woyny” wprost pod więzienie, sam zaś z resztą ruszam dalej, aby upewnić się, czy ubezpieczenia wystawiono we właściwych miejscach. Za chwilę pozostawiamy grupę „Doliny” przy torze i skręcamy w opłotki. Dochodzimy do bocznej, małomiasteczkowej uliczki, którą powinniśmy dojść do głównej arterii, kiedy skrzyżowanie minie już idąca do więzienia zmiana warty. Jeszcze kilka minut i skrzyżowanie przed nami.
W chwili gdy wysunęliśmy się w kilku na główną ulicę, a reszta oddziału znajdowała się jeszcze w bocznej, zabłysła nagle latarka elektryczna, oświetlając por. „Norberta” i mnie. Obaj byliśmy w polskich mundurach polowych, co musiało zapeszyć oświetlającego. Latarka zgasła i huknął strzał w naszym kierunku. Zawołałem odruchowo: stój! kto idzie? – i wygarnąłem z pistoletu. „Norbert” momentalnie poprawił z pm-u. Te niefortunne strzały spowodowały bezładną strzelaninę i choć po chwili sytuacja został opanowana, zaskoczenie przepadło. Zostawiam więc „Norberta” i biegnę w stronę więzienia. Czuję, że nie udało się pochwycić warty, wołam więc z daleka” „Woyna! Zaczynać” – i słyszę jego głos, wzywający załogę więzienia do poddania się. Oczekuje wybuchu miny pod bramą, ale panuje cisza i tylko na przedpolu rozpętała się potężna strzelanina. Grają prawie wszystkie rkm-y i Niemcy nie pozostają dłużni, nie szczędząc przy tym rakiet oświetlających. Pcham adiutanta pchor. „Lecha” do „Woyny”. Okazuje się, że nasz saper z przypadku gdzieś się zawieruszył wraz z cenną miną, wobec czego „Woyna” szturmuje więzienie przystawiając do muru zbyt krótkie zresztą drabiny, ściągnięte przez „Wyżła” z sąsiednich posesji. Wybucha z wielkim hukiem kilka granatów, rzuconych przez naszych na okolone murem podwórze, to znów wzmaga się ogień niemiecki. Robi się jasno jak w dzień. Kule gwiżdżą, ale Niemcy górują.
Ze strzelaniny na przedpolu chce się zorientować, czy wróg zaczął jakaś określoną kontrakcję, czy wyszło jego natarcie i skąd. Niepokoi mnie zwłaszcza kierunek tartaku, słabo broniony przez grupkę por. „Podlaskiego”. Spoglądam na zegarek. Tym razem czas leci szybko. Już 25 minut trwa walka. Posyłam znów „Lecha” do „Woyny”. Okazuje się, że nasi są już wewnątrz budynku, dokąd wdarli się przez piętro, na którym jedno z okien było nie okratowane. Pierwszy ze szturmujących pchor. „Witek” jest lekko ranny, a po stronie załogi padło już dwóch zabitych. Pozostawiam na punkcie pchor. lekarza „Kwiatkowskiego”, zaniepokojonego nieco brakiem zajęcia, i idę pod więzienie. Czas kończyć. Podchodzę w chwili, gdy z otwartej od wewnątrz bramy wysypują się tłumnie więźniowie. Wołam głośno: „prof. Ehrlich jest?!” „Jest, jest” – i wyrasta przede mną masywna sylwetka profesora ze skutymi rękami.
– Jestem Ehrlich. Kto mnie wołał?
– Kpt. „Żegota”. Kazano nam odbić profesora. Cieszę się, że się udało.
Nie czas na dłuższe rozmowy. Wybiegają następni więźniowie. Razem jest ich 72 mężczyzn i 6 kobiet. Nasi żołnierze wynoszą ostatniego. (…) Jeden z uwolnionych, jurny jakiś chłopak z Biłgoraja, szarpie mnie za rękę: – Panieeee!!! Dajcie karabin, bym se choć trochę postrzelał do tych. – Żal mi jego szczerego zapału, ale na sentymenty nie ma czasu.
Ustawiamy więźniów w kolumnę, ruszającą wreszcie ku wyjściu z miasta. Wielu wśród nich jest zwierzęco skatowanych i z trudem może się poruszać. Jedna z kobiet, jak się później okazało, Volksdeutschka, prosi, aby pozwolić jej zostać. Nie zgadzam się, co ma mi bardzo za złe.
„”Lech”! Rakieta! Sygnał! Koniec akcji’. – Rakieta, jak to zwykle bywa w partyzantce, nie wypala. Pozostaje więc trąbka, ona nie zawodzi. Rozlega się sygnał, którego chrapliwy ton słychać dobrze mimo strzelaniny. Jest godzina 20.50. Od pierwszych strzałów minęło 50 długich minut. Wycofuję się na skraj miasta i czekam na odrywające się od nieprzyjaciela oddziały. Ogień słabnie. Teraz strzelają już tylko Niemcy.”
Po uformowaniu szyku, kolumna partyzantów razem więźniami wyrusza do oddalonej o 30 km gajówki „Helacin”, aby w razie pościgu niemieckiego być już daleko.
Z powyższej relacji Tadeusza Sztumberk-Rychtera wyłaniają się pewne nieścisłości. Wynika z niej, że odbicie więzienia nastąpiło 23 września (biorąc pod uwagę, że jest to drugi dzień od podanej przez autora daty 22 września kiedy dostał rozkaz), a nie 24 jak się wszędzie podaje. Z kolei w rozkazie „Grom” otrzymał nakaz stawienia sią na dzień 24 września. Tak jakby autorowi uciekł gdzieś jeden dzień. Z kolei zastanawiające jest dlaczego „Grom” miał się stawić do gajówki „Huta”, a nie tak jak „Norbert” i „Dolina” do gajówki w Rapach Dylańskich.
Historycy mieli by pole do popisu, aby to wszystko przeanalizować, zbadać i uściślić jak to faktycznie wszystko wyglądało; gdzie i kiedy były przeprowadzane akcie wspomagające i kto faktycznie je przeprowadzał.
Jerzy Markiewicz w książce „Nie dali ziemi skąd nasz ród” podaje, że uwolniono 72 więźniów, a akcja trwała 58 minut. Zastrzelono strażnika więziennego, a oddziały partyzanckie nie poniosły strat. Oswobodzeni bracia Usow i prof. Ehrlich, jak i większość więźniów znajdowali się w stanie kompletnego wycieńczenia.
Bolesław Usow został wyniesiony na noszach. Od momentu aresztowania w dniu 10 września był przesłuchiwany i katowany. Być może gdyby nie to, że w wyniku bitwy pod Ujściem Niemcom zabrakło czasu na kolejne przesłuchania i tortury, los „Konara” byłby przesądzony.
Kronikarz wydarzeń na Zamojszczyźnie Zygmunt Klukowski pod datą 25 września 1943 r. tak zanotował:
„Po południu doszła do nas sensacyjna wiadomość, że dzisiejszej nocy, a właściwie wczoraj wieczorem, dokonano doskonale zorganizowanego napadu na więzienie w Biłgoraju i wypuszczono wszystkich więźniów, chorych zabierając na furmankach. Jak mówią, całe najbliższe otoczenie więzienia było bardzo silnie przez partyzantów obstawione i ubezpieczone. Robota poszła, podobno, nadzwyczaj gładko i sprawnie.”
„Zamojszczyzna 1918-1959” (Warszawa, 2017)
Obecnie budynku więzienia już nie ma. Kiedyś stało ono na obrzeżach miasta, teraz to część śródmieścia. W miejscu więzienia znajduje się prywatny budynek do niedawna wisiał na nim szyld „Drukarnia”. Obok znajduje się siedziba straży miejskiej.
Więzienie to było rozbijane przez partyzantów jeszcze 2 razy. Za każdym razem z powodzeniem odbijano więźniów.
Kolejny raz więzienie zaatakowano 20 grudnia 1943 r. Celem ataku było odbicie aresztowanej wcześniej kurierki obwodu AK Marii Piaseckiej ”Żar”. Uwolniono ją oraz 30 innych więźniów bez oddania ani jednego strzału. Odbicia więźniów dokonali partyzanci AK regionu józefowskiego.
Trzecie rozbicie więzienia nastąpiło 28 stycznia 1945 r. przez lotny oddział AK Konrada „Wira” Bartoszewskiego. Lecz tym razem więźniowie nie byli przetrzymywani przez Niemców, a przez ludzi z NKWD. Uwolniono 60 osób. Tym razem również obyło się bez oddania nawet jednego strzału.
W 2015 roku bliski realizacji był pomysł budowy pomnika upamiętniającego więzionych i torturowanych ludzi w tymże więzieniu. Miał być wykonany w formie kamienia, podobny do tego jaki stoi przy placu BCK w Biłgoraju, i tak samo jak tam, na tym również miały znajdować się zdjęcia z tamtych lat. Burmistrz w tej sprawie przekazał wniosek do komisji budżetu. Wniosek poparł Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej Oddział w Biłgoraju. Lecz wszystko stanęło, kiedy zaczęto zastanawiać się gdzie postawić ten pomnik; Miasto nie posiada działki w pobliżu, a miejsce przed byłym więzieniem to teren prywatny i pas drogi wojewódzkiej. Przedsięwzięcie umarło śmiercią naturalną. Do dzisiaj pomnika nie ma.
Uwolnionego Bolesława Usowa i jego brata przewieziono do Bielin, gdzie przez kilka miesięcy dochodził do zdrowia u zaprzyjaźnionej rodziny Zamłyńskich.
Zdjęcia czarno-białe: domena publiczna, lub z cytowanych wyżej książek.
[1] – Stanisław Puchalski – „Partyznaci „Ojca Jana”” (Stalowa Wola, 1996)
[2] – Marek Jan Chodakiewicz – „Narodowe Siły Zbrojne. „Ząb” przeciw dwu wrogom” (Warszawa, 1999)
[3] – Maria Deresz – „Niebo bez słońca” (Warszawa, 1983)