Image default

Tekst i zdjęcia: Piotr Niemiec *
Redakcja i zdjęcia: Zbigniew Markut *

10 czerwca 1944 r. w pobliżu wsi Janiki, niedaleko Goliszowca w gm. Zaklików, miało miejsce pierwsze zbrojne starcie partyzantów z oddziału AK „Ojca Jana” z posuwającymi się od strony Lipy w gm. Zaklików, w ramach akcji  Sturmwind I („Wicher I”), oddziałami niemieckimi.

 O tym, że kiedyś w Janikach były chłopskie zagrody można się przekonać w maju, kiedy to wśród sosen kwitną zdziczałe drzewa owocowe. Po zabudowaniach spacyfikowanej 22 października 1943 r. przez niemieckie siły bezpieczeństwa wsi Janiki nie ma już śladu, po mieszkańcach osady pozostała zbiorowa mogiła, dowód tragicznych wydarzeń. Wtedy we wsi pozostały osoby starsze, a pod ich opieką dzieci, które rodzice zostawili, wierząc, że gdy Niemcy przyjadą, to oszczędzą najmłodszych i osoby wiekowe. Stało się jednak podobnie, jak w Goliszowcu czy Kochanach – niemieccy oprawcy zabijali bez litości maleńkie dzieci, bezbronne kobiety i starców, a zabudowania spalili.

Okolice wsi Janiki przeszły do historii również, jako miejsce pierwszego starcia partyzantów AK z niemieckimi oddziałami wojskowymi i policyjnymi, które od 3 czerwca 1944 r. opasywały żelazną klamrą masyw lasów lipskich i janowskich.

Potężne siły

Dotychczasowy przebieg działań przeciwpartyzanckich, w ramach akcji „Maigewitter” („Burza Majowa”) w dystrykcie lubelskim w 1944 r., uświadomił władzom Generalnego Gubernatorstwa, że samymi siłami policyjnymi nie zwalczą polskiej i sowieckiej partyzantki, skutecznie atakującej okupanta na zapleczu frontu wschodniego.

Niemieckie Naczelne Dowództwo postawiło zatem do dyspozycji Okręgu Wojskowego trzy dywizje: 154 Rezerwową DP gen. Friedricha Altrichtera, 174 Rezerwową DP gen. Friedricha Eberhardta i 213 Dywizję Ochronną gen. Alexandra Goeschena, pułk Kozaków i dodatkowo polowy pułk szkoleniowy. Łącznie, z wprowadzonym wcześniej korpusem Kawalerii Kałmuckiej płk. Dolla oraz jednostkami policji, siły niemieckie liczyły około 30 tysięcy żołnierzy i policjantów (inne jeszcze jednostki obsadziły linię środkowej Wisły i dolnego Sanu). Dowództwo nad całością sił objął gen. Siegfried Haenicke.

 – Wywiad nie tylko Armii Krajowej, ale i pozostałej partyzantki miał wiedzę, że w lasach lipskich i janowskich dojdzie do dużej niemieckiej akcji przeciwpartyzanckiej. Świadczył o tym ruch na stacjach kolejowych Szastarka, Lipa, Rozwadów, Nisko, Rudnik – mówi Zbigniew Markut, prezes Koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Obwodu Nisko – Stalowa Wola.

 Wiedza ta szybko dotarła do oddziału NOW-AK „Ojca Jana”, którym pod nieobecność Franciszka Przysiężniaka dowodził jego zastępca, Bolesław Usow „Konar”. Postanowiono, że oddział stacjonujący w dwugajówce w Szewcach (pomiędzy Janowem a Momotami), przejdzie wydzieloną grupą na zachód do Wisły, po drodze przekraczając tory kolejowe na linii Rozwadów – Lublin. 

– Najważniejsze było przejście przez tory, od których zaczynał się pierścień obławy. Dlatego już 9 czerwca 1944 r. wyselekcjonowany i dobrze uzbrojony oddział pod dowództwem „Konara” wyruszył z bazy w Szewcach w stronę Lipy. Po przekroczeniu torów miał skierować się przez Borów do Kosina na prom, przeprawić przez Wisłę i przedrzeć w Góry Świętokrzyskie. W ten sposób partyzanci „Konara” uniknęliby kotła, w którym Niemcy chcieli zamknąć wszystkie oddziały stacjonujące w obu masywach leśnych  mówi Zbigniew Markut, opisując 40-kilometrową trasę, którą pokonali AK-owcy – przez Szklarnię, Łążek, Dębowiec, Kochany, w kierunku Lipy.

Strzały wśród dębów

 Po nocnym marszu z 9 na 10 czerwca oddział „Konara” zatrzymał się pod wsią Janiki nad rzeczką Łukawicą, pięć kilometrów w linii prostej od Lipy. 

– Szły z nimi tabory z bronią i kuchnia polowa. Zmęczeni partyzanci rozłożyli się wśród wysokopiennego lasu dębowego, który obecnie zastąpiły nowe nasadzenia, niektórzy zdjęli buty i moczyli nogi w wodzie. Wystawiono ubezpieczenie, kucharze przygotowywali posiłki. Ale Niemcy już weszli w masyw, zetknęli się z czujką AK i padły pierwsze strzały w wielkiej akcji przeciwpartyzanckiej Sturmwind I – mówi Zbigniew Markut, którego ojciec, żołnierz AK Jan Markut ps. „Wichura” z Jastkowic, walczył pod Janikami i w słynnej bitwie na Porytowym Wzgórzu.

 „Jak się okazało, 9 czerwca 1944 roku, kiedy nasz oddział wyruszył z Lasów Janowskich, udając się w kierunku Lipy, na stacji kolejowej w Lipie wyładowało się parę transportów wojska niemieckiego, idącego na akcję przeciwpartyzancką. Następnego dnia, 10 czerwca, w godzinach rannych, Niemcy, idąc od Lipy w kierunku Lasów Janowskich, weszli silną tyralierą w Lasy Lipskie. W godzinach przedpołudniowych doszli w pobliże wioski Janiki, gdzie nasz oddział się zatrzymał. (…) Nagle ciszę przerwały serie z broni maszynowej, które z każdą chwilą nasilały się. Było to pierwsze starcie naszego patrolu z Niemcami, a tym samym duże zaskoczenie i zagrożenie dla oddziału. (…) W takich okolicznościach doszło do czołowego i silnego starcia naszego patrolu z tyralierą niemiecką. Pomimo dużej przewagi wroga, dowódca „Konar” zdecydował się przyjąć walkę” – wspominał „Wichura”.

Tragedia na grobli

Wywiązała się strzelanina z broni automatycznej, która trwała około pół godziny. Partyzanci zabili kilku Niemców, wzięli do niewoli dwudziestoletniego SS-mana, którego po przesłuchaniu przekazali później grupie AL „Przepiórki”, gdzie został stracony.

Barbara Mączyńska “Basia”

 Stało się oczywiste, że oddział „Konara” nie miał już szans na przebicie się w kierunku Wisły, nie było też sensu kontynuować walki ze zdecydowanie bardziej licznym i silniejszym przeciwnikiem. Zarządzono odwrót w kierunku stawów rybnych majątku Świdry. Przy przejściu rzeczki Łukawicy, pod ciężarem jadącej na końcu kolumny kuchni polowej, załamał się most, wóz z kotłem wpadł do wody. Niemcy nacierali i nie było czasu na jego wydobycie, więc został podziurawiony kulami, by nie wpadł w ręce wroga. – Z tym kotłem wiąże się pewna anegdota. Otóż dowiedziałem się w Goliszowcu, że kuchnia została po wojnie wydobyta z rzeki. Kiedy ze Stanisławem Szymulą, znawcą historii AK w naszym regionie, dotarłem do wskazanego gospodarstwa, okazało się, że przez wiele lat służył tam do pędzenia bimbru, ale w końcu sprzedano go na złom. Spóźniliśmy się zaledwie kilka miesięcy – mówi Zbigniew Markut, który od wielu lat gromadzi partyzanckie pamiątki.

Z wycofaniem się ludzi „Konara” spod Janik wiąże się też wydarzenie tragiczne dla całego oddziału. „Wraz z kolegami z placówki stanowiliśmy straż tylną. Kiedy nasze tabory przebyły odległość około 150 metrów, nastąpiła tragedia. Jeden wóz najechał na minę, a zaraz na drugą stanęła sanitariuszka „Basia”, której wybuch oberwał obie stopy. Młodsza siostra „Hanka” założyła opatrunek, ułożono ranną na drugim wozie i już nie drogą, ale na przełaj przez las skierowano do Janowa” – wspominał uczestnik walk oddziału „Ojca Jana” niżanin Stanisław Puchalski „Kozak”. Świadkowie mówili, że kiedy „Basia” po wybuchu ocknęła się, wyrzekła: „Dobijcie mnie!”. Zdając sobie sprawę ze swojego położenia, chciała się zastrzelić. Zapobiegła temu siostra Hanka, wyrywając jej z ręki pistolet.

 Tragedia warszawianki Barbary Mączyńskiej „Basi” nie skończyła się pod Janikami. Ranną odtransportowano do wsi Szklarnia pod Janowem Lubelskim i umieszczono w stodole pod opieką lekarską. 13 czerwca 1944r. w walce z oddziałem AL Niemcy użyli lotnictwa. Podczas bombardowania zajęła się stodoła, w której „Basia” spłonęła żywcem. Jej symboliczna mogiła znajduje się w Szklarni, a nazwisko wyryte jest na pomniku partyzanckim na Porytowym Wzgórzu.

 „A skąd znalazły się na drodze miny? Po naszym odejściu z Gwizdowa, Czepiga [dowódca oddziału sowieckiego – przyp. PN] rozkazał zaminować drogi. Nie przewidywał tego, że możemy wracać tą drogą” – wspominał Stanisław Puchalski.

Po zakończonej akcji pod Janikami oddział NOW-AK, dowodzony przez „Konara”, podążył na koncentrację oddziałów partyzanckich na Porytowe Wzgórze.

Znaki pamięci

Dzisiaj, w miejscu, w którym partyzanci „Konara” walczyli z okupantem w pierwszej potyczce podczas operacji Sturmwind I, i w której polała się niemiecka krew, stoi granitowy Partyzancki Kamień Pamięci, którego fundatorem jest Zbigniew Markut.  

 – Na pogrzeb Stanisława Puchalskiego w lipcu 2000 r. przyjechało z całej Polski wielu partyzantów z oddziału „Ojca Jana”, z którymi utrzymywał on wieloletni kontakt. Na drugi dzień po pogrzebie, Marian Rajchel „Sokolik” zaproponował wyjazd na miejsce bitwy pod Janikami. Dawni partyzanci dosłownie z dokładnością do metra pokazywali mi miejsca, w których walczyli 10 czerwca 1944 r. Wydawało się wówczas, że takich partyzanckich spotkań będzie jeszcze wiele. Stało się inaczej, dawni bohaterowie powoli odchodzili, w 2006 r. pożegnałem i swojego tatę, na którego pogrzebie też byli jego towarzysze broni z AK – mówi Zbigniew Markut.

Publicznie zobowiązał się wtedy do upamiętnienia miejsc walki oddziałów AK z Niemcami. – Pomyślałem, że GL/AL ma tyle upamiętnień w lasach, a partyzanci AK nie mają ich prawie wcale, że ludzie o ich zbrojnym wysiłku zapomną, jeżeli nie postawimy tam kamienia z tablicą opisującą dane wydarzenie – wspomina prezes Koła ŚZŻAK Obwodu Nisko – Stalowa Wola.

Dzięki pomocy przyjaciół i życzliwości Nadleśnictwa Janów Lubelski pierwszy Partyzancki Kamień Pamięci i krzyż dębowy odsłonięto w Janikach, a następny w Lipie, gdzie 3 maja 1944 r. partyzanci z oddziału NOW-AK „Ojca Jana”, którzy chcieli uwolnić więźniów przewożonych z Majdanka do Oświęcimia, stoczyli krwawą bitwę z Niemcami. Trzecia  granitowa tablica stanęła koło Momot i upamiętnia patrol rozpoznawczy AK, który nocą z 13 na 14 czerwca 1944 r. przechodził tamtędy z walczącego Porytowego Wzgórza. „Jednym z biorących udział w patrolu był Jan Markut, ps. „Wichura”, który w pobliżu stawu został (…) ostrzelany, mimo to dotarł do wyznaczonego celu (Momot) i po paru godzinach wrócił z meldunkiem na Porytowe Wzgórze. W tym czasie Niemcy rozpoczęli potężną nawałę ogniową na partyzanckie pozycje. A było to 14 czerwca 1944 roku” – brzmi napis na tablicy pamiątkowej.

Leśna uroczystość

 10 czerwca 2020 r., w 76 rocznicę bitwy pod Janikami oddziału NOW-AK „Ojca Jana” pod dowództwem Bolesława Usowa „Konara” z przeważającymi oddziałami niemieckimi, odbyła się uroczystość patriotyczno-historyczna zorganizowana przez Koło Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Obwodu Nisko-Stalowa Wola.

Prezes Koła Zbigniew Markut, syn uczestnika bitwy Jana Markuta ps. Wichura, przypomniał genezę i przebieg tej pierwszej zbrojnej potyczki w rozpoczynającej się wielkiej niemieckiej akcji przeciwpartyzanckiej Sturmwind I, której celem była likwidacja stacjonujących w lasach lipskich i janowskich oddziałów AK, GL/AL oraz partyzantki sowieckiej.

Podczas uroczystości pod pomnikiem upamiętniającym bitwę w masywie leśnym pod Janikami, odznaczenie pamiątkowe Za Zasługi dla ŚZŻAK otrzymał dziennikarz Piotr Niemiec, od 30 lat popularyzujący na łamach prasy (m.in. „Tygodnika Nadwiślańskiego”, „Gościa Niedzielnego”, prasy polonijnej i Rocznika Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej) tematykę związaną z historią ZWZ-AK i wysiłkiem zbrojnym Polskiego Państwa Podziemnego oraz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Odznaczenie wręczyli: prezes Koła Zbigniew Markut, wiceprezes Tadeusz Puchalski oraz członek Zarządu Roman Niwierski. Podczas uroczystości rocznicowych wartę honorową pod Partyzanckim Kamieniem Pamięci w Janikach zaciągnął patrol pod dowództwem wachmistrza Mirosława Wielgusa z Grupy Rekonstrukcyjno-Historycznej im. płk. Tadeusza Zieleniewskiego z Majdanu Obleszcze.

Lokalizacja:
https://www.google.com/maps/d/u/0/viewer?hl=pl&mid=1m3ZW7j8ki5ZehYgF8ifhBzmBRMidC2PX&ll=50.67384130303091%2C22.146718285679732&z=16

* Piotr Niemiecw latach 80. publikował w pismach wychodzących w Stalowej Woli poza cenzurą. W 1989 r. redaktor wychodzącego na terenie woj. tarnobrzeskiego tygodnika związkowego „Wiadomości Regionalne Solidarność”. W latach 1990-2011 redaktor naczelny „Tygodnika Nadwiślańskiego” w Tarnobrzegu (do dzisiaj współpracuje z tym tytułem); współpracownik tygodnika katolickiego „Gość Niedzielny” i prasy polonijnej w USA (m.in. „Tygodnika Polskiego”).
W 2008 r. wyróżniony tytułem „Zasłużony dla NSZZ Solidarność Region Ziemia Sandomierska”, w 2020 r. odznaczony medalem pamiątkowym „Za Zasługi dla ŚZŻAK”.

*Zbigniew Markut – prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Obwodu Nisko – Stalowa Wola. Jest synem Jana Markuta, partyzanta w oddziale Armii Krajowej OP 44 „Ojca Jana” i Władysławy Markut, łączniczki Armii Krajowej na placówce w Jastkowicach.  Jest fundatorem trzech Partyzanckich Kamieni Pamięci upamiętniających bitwy OP 44 „Ojca Jana” w Lasach janowskich: w Lipie, Janikach i Momotach Górnych. W styczniu 2019 r. postanowieniem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, za zasługi w działalności społecznej i działalność na rzecz upamiętniania historii Polski i upowszechniania wiedzy historycznej, Zbigniew Markut został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi.

Related posts

Leave a Comment