Image default
Historia regionu Miejsca pamięci Osówek Pomniki

Czesław Aleksak – Opowieści z Osówka (10). Relacja z pacyfikacji wsi w 1942 r.

Sięgam często do moich korzeni, bo przecież one dawały mi czasem siłę i wolę przetrwania w momentach dla mnie trudnych. Bywa, że czuję się wybrańcem losu, który doświadczać chce mnie, zapewne ku jakiemuś pożytkowi. Mój dziadek, Józef Aleksak, dokładnie ojciec mojego ojca, na skutek biedy w ówczesnym zaborze rosyjskim, był przed I-szą wojną światową gastarbeiterem, czyli wyjeżdżał przez “zieloną granicę” do Niemiec, żeby tam pracować u gospodarzy zarobkowo. W 1914 roku zastała go tam wojna, więc nie mógł wrócić do kraju i pozostał tam do końca tej wojny. W tym czasie i w miejscu pracy, poznał babcię, również robotnicę jak on. Przypadli sobie do gustu i pobrali się, a w 1918 roku z tego związku narodził się mój ojciec. Wspominam to dlatego, żeby dać wiadomość czytającym dalszą treść niniejszego, że dziadkowie prawdopodobnie mieli trochę wiedzy o obyczajach niemieckich i języku.



     Ojciec pozostawił mi odręczne zapiski swoich wspomnień, w których umieścił co nieco historii z życia swoich rodziców i jego, ale też nie umieścił wszystkiego, bo opisując swój ogląd prawie każdemu zdarza się to czynić nieco subiektywnie i wybiórczo. Chcę akurat przedstawić fragmenty ze wspomnień ojca w okresie wojny, konkretnie z pacyfikacji leśnych wiosek w lasach janowskich we wrześniu 1942 roku. Wtedy mój ojciec był jeszcze kawalerem i mieszkał z rodzicami na przysiółku Kalennego o nazwie Krasonie. Już upatrzył sobie panienkę w Osówku w rodzinie Błażeja Rapy, którą we wspomnieniach zwie Marysią, a która dokładnie urzędowo miała na imię Marianna. Później w bardzo trudnych okolicznościach została jego żoną i urodziła mnie. Podsłuchałem kiedyś, już jako młodzieniec, rozmowę mojego ojca z moją mamą, jak to było w czasie tych pacyfikacji, jak reagowali dziadkowie na wieści o zbliżających się represjach i unicestwianiu siedlisk wiejskich przez Niemców, którzy w odwecie za sabotaż, lub jakikolwiek opór rozstrzeliwali niewinnych ludzi i palili zabudowania. Gdy na Krasonie dotarły pierwsze wiadomości o niehumanitarnym podejściu Niemców w stosunku do ludności polskiej, dziadkowie nie bardzo chcieli w to uwierzyć. Dziadek miał mówić wprost: – Niemcy to porządni i kulturalni ludzie. Na pewno nie zrobią nam niewinnym ludziom krzywdy. Trzeba tylko być porządnym i nie popisywać się głupotą albo lenistwem. No i tak miał nieoficjalnie trwać w tym swoim poglądzie, dopóki Niemcy nie spalili pierwszych wiosek obok. A gdy już paliło się Kalenne, zaprzągł konia do wozu, załadował na wóz co cenniejsze przedmioty i dalejże kryć się z całą rodziną w lesie, zwanym Bednarzówką. Niżej przedstawię fragmenty zapisów wspomnień mojego ojca z czasu owej niemieckiej pacyfikacji, poniekąd jako przestrogę przed złem, które czai się i dzisiaj, wobec niezrozumienia albo lekceważenia zjawisk czasu, w którym żyjemy.
Oto owa relacja z czasu pacyfikacji:

Pacyfikacja w Osówku i w innych pobliskich wsiach. Wspomnienie Jana Aleksaka

     „Tego lata nasza okolica była w wielkim strachu, bo do mieszkającego w Gwizdowie leśniczego Adamskiego, co to był Polakiem ale żandarmem niemieckim, wpadła raniutko partyzantka i po sterroryzowaniu go, a także biciu, zastrzeliła. Po czterech godzinach przyjechały dwa samochody Niemców, którzy poszli śladami partyzantów. A ślad prowadził w stronę Kalennego i gdy dochodzili do wsi, od strony mieszkania Ludjana Szczepana partyzanci zaczęli do Niemców strzelać. Niemcy dalej już do wsi nie weszli, lecz zawrócili do samochodów i odjechali. I wszyscy ludzie w okolicy byli w wielkim strachu, bo gdy gdzieś zabito Niemca, to w odwecie zabili 50 a nawet 100 Polaków. Lecz tym razem w pierwszej chwili nikt nie ucierpiał.

     Wykopki ziemniaków zaczęliśmy 29 września 1942 roku, aż tu przybył goniec z Kalennego wieszcząc, że w Kalennem jest bardzo dużo Niemców, i że spalili to mieszkanie, z którego partyzanci strzelali do Niemców po śmierci Adamskiego. Gospodarz Ludjan Szczepan uciekł, a jego żonę i dzieci zabrali (Niemcy) ze sobą. Gdy paliło się mieszkanie Ludjana, w pobliżu było mieszkanie jego teściowej, które Niemcy ratowali, żeby się nie zapaliło. Na tym akcja Niemców w Kalennem się zakończyła.

Wiadomość z Kalennego o tej akcji przyszła na Krasonie około godziny 11 przed południem, a o godzinie 15 przyszła następna wiadomość z Osówka, że tam było bardzo dużo Niemców, że wybili bardzo dużo ludzi. Między zabitymi był nasz sąsiad Budkowski Feliks, który był w Osówku żonaty. Pojechał furmanką do niego mój sąsiad Stefan, a Feliksa brat i przywiózł go na furze. Był postrzelony w nogę i w kark, ale jeszcze żył tak, że można go było jeszcze przesłuchać. Pojechali z nim do szpitala w Janowie, ale tam przyjąć go nie chcieli, bo niby oni „bandytów” nie przyjmują. Drugiego dnia po strasznych boleściach Feliks zmarł. Została po nim żona i cztery biedne, małe dziewczynki. Zastrzelony Budkowski Feliks był wyjątkiem, że zabity pojedynczo, bo on gdy dowiedział się, że Niemcy są w Osówku, szedł szybko do domu żeby schować żarna (których używanie było zabronione) a tu już Niemiec był na jego podwórzu. Gdy zobaczył tego Niemca, stanął przy sośnie, zaś Niemiec nie wiedząc kto to jest i co tam robi, strzelił do niego trafiając, niby do partyzanta.


Tego dnia pamiętnego 29 września 1942 roku Niemcy o świcie otoczyli kilka mieszkań w pierwszej części Osówka i wszystkich mieszkańców z tych domów, których zastali zgonili do jednego miejsca do Adama Króla i tam kolejno wszystkich mężczyzn bili, a który z mężczyzn był na ich liście to zabijali już całą rodzinę. I tak zabili Adama Króla, choć był sparaliżowany, oraz jego córkę. Reszty domowników nie było w tym czasie więc ocaleli, ale zabudowania zostały spalone. Zabity był też Skrzypek Adam, który w tym czasie był sam w domu. Następnie wybito rodzinę Rapy Tomasza w liczbie 6 osób, Rapy Błażeja 3 osoby – Marysi (późniejszej mojej żony) nie było wtedy w domu, bo poszła kopać ziemniaki w drugiej części Osówka. Była tam złapana, ale nie przyznała się do swojego nazwiska i tak cudem sama ocalała. Wybita była też rodzina Ludjana Antoniego a liczbie 5 osób, w tym żona co była w zaawansowanej ciąży.

W drugiej części Osówka ludzi spędzono do sołtysa Stefana Mucka i tam w stodole byli bici mężczyźni, a za stodołą byli zabijani całymi rodzinami krewni tych co byli na likwidacyjnej liście. Zabity został mój wujek Walenty Syp i ciotka Maria, oraz ich córka, brat wujka Antoni Syp z żoną, rodzina Goleniów, rodzina Roczniaka Stanisława i małżeństwo Niekochańskich, którzy byli wysiedlonymi z polskiego Pomorza. Najwięcej strachu mieli ludzie gdy Aleksandra Rapę (brata Marysi) mieli Niemcy rozstrzelać, bo gdy zdjęli mu kajdanki z rąk, zaczął uciekać, a Niemcy za nim strzelali. Nie wiadomo co by z tego wyszło, bo już uciekł do zarośli, ale za tymi zaroślami stał Niemiec na warcie i ten go zastrzelił. W tym czasie gdy Aleksander uciekał, to karabin maszynowy był ustawiony na ludzi i była obawa, że wszystkich obecnych wystrzelają. Wśród tych ludzi była Marysia Rapówna, co nie powiedziała prawdy jak się nazywa i szczęśliwie ocalała. Był to najgorszy dzień dla wioski Osówek z całego okresu wojny.

Niemcy prosto z Osówka tego samego dnia 29 września, pojechali do wioski Kruszyna, w której dużo ludzi zabili a mieszkania spalili. Wieczorem łuna pożarowa z tej wioski, narobiła strachu wszystkim mieszkańcom leśnych wiosek.

Następnego dnia tj. 30 września, Niemcy wybijali mieszkańców i palili całą wieś Kochany – dymy z tego widać było na południowo-zachodniej stronie widnokręgu. Strach wzrastał w nas, bo to już było bliżej naszego domu. Znów następnego dnia, czyli 1 października, ze wschodem słońca już były wystrzały i widoczne dymy na sąsiedniej wiosce Gwizdów. Wszyscy musieliśmy uciekać w las, bo to już było bardzo blisko naszego domu. Ale całego Gwizdowa Niemcy nie spalili i odjechali. Ludzie z Gwizdowa to prawie wszyscy uciekli do lasu, bo byli o tej akcji jakoś powiadomieni. Jakież to było przykre, uciekać w las od własnego domu, i co było dorobkiem życia wszystko zostawić na pastwę losu?…

Następnego dnia, 2 października, od świtu byliśmy przygotowani do ucieczki, lecz cały dzień przeszedł spokojnie – nie było słychać wystrzałów, ani nie było widać dymów i wstąpiła nadzieja, że może te akcje Niemców już się skończyły.

3 października, a była to sobota, też byliśmy gotowi od świtu do ucieczki, a że było spokojnie do godziny 9-tej to postanowiliśmy kopać na polu ziemniaki. Czas upływał, a pora kopania najwyższa. Poszliśmy kopać w czworo. Było to miejsce na środku pola, a wkoło, w odległości około 500 metrów las. Często spoglądałem w stronę lasu, a mama to zauważyła pytając: – czemu tak patrzysz w ten las? A ja mówię, że wypatruję Niemca i jeślibym go zobaczył, to bym uciekał. A mama: – i uciekałbyś? A ja, że jakbym tylko (go) zobaczył!

I gdym te słowa skończył, rozległy się wystrzały w Kalennem – najpierw kilka z pojedynczych karabinów, a później kanonady z maszynowych i powstała okropna strzelanina. Krzyknąłem, żeby uciekać w Bednarzówkę – to był taki młody i gęsty las. Wszyscy tam uciekliśmy, ale w lesie tośmy się pogubili. Po kilku godzinach strzały i ogniowy szum umilkły, uciszyło się i wróciliśmy do domu. Już byli wszyscy, a ojciec co był najbliżej domu, poszedł do Krasowskiego Adama w jakiejś sprawie. Wrócił bardzo zmieniony i wystraszony, bo do Krasowskiego przyszła z Kalennego teściowa z wiadomością, że całe Kalenne wybite i spalone przez Niemców – otoczyli wioskę z trzech stron, uciekł tylko ten co zdążył i był zdolny do ucieczki. Około połowy ludzi zabito. Była straszna masakra. To samo kilka godzin później zrobili Niemcy we wsi Pikule.

A my tego samego dnia po naradzie, włożyliśmy najpotrzebniejsze i najlżejsze rzeczy na wóz, zaprzęgliśmy krowy do tego wozu, zabraliśmy ze sobą kury i psa, a kot to sam poszedł za nami, i pojechaliśmy w las zwany Bednarzówką, żeby się tam ukryć przed Niemcami. Sprawa była niełatwa, bo nie było czym zabezpieczyć poduszek i odzieży przed zamoknięciem, ale na szczęście w tym czasie długo nie padał deszcz. Nazajutrz, czyli w niedzielę 4 października 1942 roku, wyszliśmy na brzeg lasu, żeby zbadać, posłyszeć coś, czy aby Niemcy nas nie okrążyli w tym lesie, ale było cicho przez cały dzień.

Od 3 października Niemcy zaprzestali akcji i na razie było cicho. Członkowie rodzin wymordowanych i spalonych przez Niemców, bez dachu nad głową, lokowali się u tych którym zabudowań nie spalono. Zima blisko przecież i niezbyt odpowiednia pora na budowę czy odbudowę. Życie towarzyskie prawie zanikło. Każdy w rodzinie stracił kogoś i ogólnie była utrzymywana żałoba. No i był jeszcze ten strach, że Niemcy mogą akcje powtórzyć.”

Related posts

1 komentarz

Sylwester Kuziora 2 listopada 2021 at 22:46

Dziękuje Panu Czesławowi za te wspomnienia. Najbardziej smutne jest to, że takich wspomnień nikt nie zebrał i nie opracował martyrologii wsi lasów janowskich. Działania Niemców były nie przypadkowe, działali z pełną premedytacją, systematycznie wg planu. Likwidowali wieś po wsi. Zabijali dzieci, kobiety i starców. Mieli sporządzone też listy tych których mają zabić. Uprawiali też już wtedy propagandę we wszystkich dużych wsiach i miasteczkach wokół lasów informując ludzi, że zabijają bandytów. Do dziś ta propaganda Niemców jest skuteczna. W umorzeniu do śledztwa IPN w sprawie zbrodni w Kochanach , prokurator tłumaczy niemiecką zbrodnię tym że niby Ci mieszkańcy pomagali partyzantom i są to działania odwetowe. Oczywiście prokurator nie znalazł konkretnych osób i jednostek niemieckich biorących udział w tych licznych mordach. Nie wiem, czy Niemcy tak dobrze zatarli ślady tej zbrodni w dokumentach , czy to nieudolność śledczych z IPN. W przypadku pacyfikacji Borowa i okolicznych wsi o dziwo to niemieckiemu dziennikarzowi udało się dotrzeć do dokumentów o Niemcach którzy brali udział w tej pacyfikacji. Co do pacyfikacji Kruszyny to w “Sztafecie” jest relacja jednej z ocalałych. W miejscowości tej była w czasie pacyfikacji kobieta która rozpoznała wśród Niemców jedną osobę którą jako niańka wychowywała w polsko-niemieckiej rodzinie w Warszawie. Ubłagała go aby ich uratował, Niemcy zabili “tylko” mężczyzn i zginęła córka tej kobiety zabita kolbą karabinu przez Niemca na początku pacyfikacji. Dzień później 30 września Niemcy nie mieli litości już dla nikogo, zabili wszystkich których zastali w Kochanach i w Goliszowcu. Potrzeba jest sporządzenia dokładnego kalendarium wydarzeń we wrześniu i październiku 1942 na terenie od Janowa Lubelskiego aż po Zaklików. Także należy ocenić działalność grup zbrojnych w tym głównie oddziałów GL pod dowództwem Grzegorza Korczyńskiego który od sierpnia 1942 przeprowadził kilka zbrojnych akcji przeciwko Niemcom na północ od lasów janowskich a później schronił się w lasach gdzie 24 września 1942 stoczył bitwę z Niemcami pod Szwedami. Czy po tym zdarzeniu Niemcy zaplanowali zrównać z ziemią wszystkie wioski w lasach a ich mieszkańców zabić?

Reply

Leave a Comment