Image default

W czasie moich lat szkolnych w Osówku, doświadczyłem niesamowitych wrażeń, obserwując niemal codziennie od wiosny do jesieni, jak hoduje się ryby w okolicznych stawach, które omijałem idąc na zajęcia szkolne albo wracając z nich do domu. Zastanawiałem się czasem, dlaczego te stawy mają takie nazwy jak: Czerwonka, Syrokówka, Symerówka, Pachlówka, Kurlej albo Czarny. Myślę, że to ślad po dawnych poprzednikach użytkujących rolniczo te tereny. Po II światowej wojnie i dojściu do władzy komunistów w Polsce, dobra prywatne w dużej części zostały upaństwowione i w ten sposób ze stawów i niektórych gruntów uprawnych w okolicach Osówka, Malińca i Świder (a może i dalej?) utworzono PGR które jakoś tam funkcjonowało do czasu przemian ustrojowych w latach przełomu 89/90 ubiegłego wieku.


     To gospodarstwo było poniekąd wizytówką ówczesnych władz politycznych w gminie Potok Wielki oraz w powiecie janowskim, dawało zatrudnienie, a nawet też satysfakcję miejscowym ludziom. Wzbogacało też krajobrazowo i przyrodniczo te wsie. Rybitwy, czajki, czaple, bociany, kaczki i perkozy, lubią przecież okolice z wodą. Latem był taki ptasi harmider i harce powietrzne, że chciało się po prostu żyć i obserwować to z zachwytem i atencją. Taki zimorodek na przykład, piękny i kolorowy ptaszek, który siedząc cierpliwie i nieruchomo na gałęzi usytuowanej nad wodą, nagle spada jak strzała, by złowić upatrzoną, stosowną wielkością rybkę, wzruszał mnie zawsze. Nieraz, oczarowany tym ptaszkiem, potrafiłem w ukryciu obserwować go dłużej niż godzinę i dostawałem w domu burę , że włóczę się gdzieś, zamiast wracać ze szkoły do domu.


     Wrogiem rybaków pilnujących stawy przed kradzieżą ryb, były czaple, które jak wiadomo nie rozróżniają legalnego połowu ryb od kłusownictwa. Polują przy każdej okazji, więc chyba dlatego w większości dozorujących rybaków niemal każdy miał dubeltówkę przy sobie. Co prawda nie widziałem ani nie słyszałem, żeby ktoś strzelał do czapli lecz mówiono o tym często. Pilnujący stawów rybacy mieli też problem z kłusownikami, podbierającymi ryby ze stawów na różne sposoby: na wędki, na podrywki, na spuszczanie wody ze stawów, stąd zapewne troska też o własne bezpieczeństwo, które broń palna w jakimś sensie mogła zapewnić. A bywali podobno kłusownicy bezwzględni, że taki pilnujący stawu rybak musiał mieć się na baczności by nie zostać zlinczowanym, czy bardziej poszkodowanym w takich okolicznościach. Złodziejskie zwyczaje trwają niestety bez względu na systemy ustrojowe, zaś pilnujący rybak mógł stracić pracę albo premię. Nie wiem jaki był wtedy system wynagradzania pilnujących stawy rybaków lecz z opowiadań ludzi miejscowych wynikało, że porównywano liczbę narybku wpuszczonego do stawu z liczbą ryb (albo wagą?) wyłowionych jesienią ze stawu, i jeżeli normy nie osiągnięto, rybak tracił premię albo i pracę. Dlatego rzadko który rybak spał spokojnie, bo w dzień musiał dozorowane stawy parokrotnie obejść, a i w nocy (szczególnie nad ranem) cicho i z nasłuchem poszczególne stawy odwiedzić.     


     Hodowano karpie jako rybę powszechnie uznaną za smaczną i poszukiwaną na rynku. W trosce o prawidłowy wzrost ryb były też i inne, jak okoń czy szczupak, podobno po to żeby robiły tak zwany ruch i niejako rozrzedzały strefy zakażeń chorobowych w stawie. Gdy nastał sezon jesiennego odłowu ryb to w okolicy było coś w rodzaju święta – zarówno pracownicy PGR-u jak i mieszkańcy żywo w tym uczestniczyli obserwując efekty odłowu i na żywo komentowali stan rzeczy. Pomagający nieraz zostali przy okazji obdarowani w nagrodę jakąś rybą, co nie było bez znaczenia dla obdarowanego, że czuł się przez to wyróżniony i uszanowany.


     A ja idąc ze szkoły do domu przyglądałem się odłowowi i jak wygląda dno stawu po spuszczeniu wody. Gdy już ryby odłowiono, to my chłopcy wracający ze szkoły, łaziliśmy jeszcze po tym stawie, żeby sprawdzić czy jakaś ryba gdzieś w mule nie została, ku ewentualnej naszej radości, a nie lisa czy innego zwierza. No i zdarzało się, że nie popłynął z wodą jakiś pół dziki karp albo lin. Było wiele radości kiedy przyniosłem do domu takiego karpia albo lina. Niestety sadzawki w pobliżu domu nie było i ryby przeważnie lądowały na patelni. A pewnego razu tak zmarzłem penetrując stawy z których spuszczono wodę, że ręce mi zsiniały i bolały okropnie. Gdy przyszedłem do domu, to omal nie oberwałem od ojca pasem, za moje nieodpowiedzialne zachowanie. Potrzymałem ręce w zimnej wodzie przez prawie kwadrans i ból ustąpił, lecz odtąd już nie byłem takim łakomym atrakcji odłowowych.


     Niedaleko mojego domu, przez pobliskie łąki przepływała rzeczka Łukawica, która wypływa ze stawu Parzęka, leżącego w obrębie gminy Modliborzyce. Ta niepozorna rzeczka czasem była utrapieniem dla użytkowników przyległych łąk, bo gdy wody wezbrały w czasie intensywnych opadów, to łąki bywały zalewane, zaś skoszone trawy czy wysuszone siano trzeba było ręcznie wynosić na pobliskie groble lub jakieś niewielkie wzniesienia. Wtedy też zastawki w śluzach na Parzęce nie chroniły skutecznie narybku i ten górą przedostawał się do rzeki, a potem po obniżeniu wód lądował w jakichś przypadkowych dołach czy zagłębieniach na łąkach. Zdarzało się też, że w okolicznym dopływie do rzeczki Łukawicy też znalazł się ów narybek i tam rósł dopóki go ktoś nie wytropił, tj. zwierzęta czy ludzie. Pewnego razu wytropił tam ryby mój ojciec, więc poszliśmy tam z koszami na ziemniaki i złowiliśmy wystarczająco dużo płoci i okoni dla nas na posiłki całego dnia. Wczesną wiosną można było trafić na szczupaki zmierzające na tarło. Kłusownicy zakładali wtedy na nie pułapki na rowach zasilających rzekę lub stawy. Czasem też na takim rowie zakładano swoistą przechowalnię ryb, żeby były świeże pod ręką. Na długości rowu w poprzek stawiano dwie ażurowe zastawki, zaś pomiędzy nie wpuszczano ryby, które stamtąd wydostać się już nie mogły. Oczywiście to musiało być w pobliżu domu, gdzie szczekanie psa zniechęcało przede wszystkim lisa albo nawet i człowieka, do podkradania tych ryb.

   Ptactwa wodnego, nadwodnego i leśnego było w okolicy dużo. Zarówno mój ojciec i ja (jeszcze do tej pory) nie rozróżnialiśmy jastrzębia od myszołowa. A jastrząb i lis to szkodniki, które kradną rolnikowi drób. Pożytecznym to był bocian, bo zjadał podobno węże i żmije. Szkodnikami były wróble, co zjadały ziarna zbóż z takim trudem wyhodowanych, za to pożyteczne sikorki, bo zjadały robaki na drzewach owocowych. Inne ptaki ceniliśmy ze względu na ich urodę, albo piękno ubarwienia lub śpiew. Do takich przede wszystkim należały zięby i kraski. Mnie bardzo podobały się dudki. Takie śmieszne z czubkami na głowie, ulokowały się w starej wierzbie przy naszym rodzinnym podwórku. Rodzice karmili cierpliwie swoje młode dudki, znosząc im robaczki czy inne delicje i zdawało się, że już wkrótce młode opuszczą dziuplę, więc polecą i nie zobaczę ich więcej. Naszła mnie myśl, żeby wyciągnąć jedno młode, by przyjrzeć się jak wygląda. I to był mój wielki dziecięcy błąd! Rękę miałem wówczas małą, że do dziupli się zmieściła, ale wyciągnąć młode było nie sposób. Zrezygnowałem, bo też doświadczyłem niesamowitego odoru, jaki wydzielał się z dziupli. Potem wszelkie próby skutecznego umycia ręki, żeby pozbyć się tego brzydkiego zapachu, spełzły na niczym. Wstyd się przyznać, ale żyłem z tym zapachem dwa albo i trzy dni. Teraz już wiem, co oznacza powiedzenie, że ktoś „śmierdzi jak dudek”.


     Obecne stawy podobno zostały kupione przez prywatnych przedsiębiorców, z miejscowej i zamiejscowej kadry miłośników hodowli karpia. Rzekomo dzieje się im nieźle, że zjawia się tam latem wielu turystów i smakoszy karpia w różnych sposobach przyrządzania. Łąk nad Łukawicą chyba już nikt nie uprawia i rzeczka płynie sobie jak chce. A bocianów już prawie nie widać i nawet dziki też podobno przeniosły się gdzieś w pobliże miast. Zostały jeszcze te stawy hodowlane, jako spora atrakcja dla letnich urlopowiczów, co chcą oddychać względnie nieskażonym powietrzem, podziwiać przyrodniczy krajobraz i korzystać z miejscowych owoców natury. Moja droga do szkoły (zamkniętej już na amen) zarosła prawie całkowicie. Najlepiej teraz do Osówka dojechać z Potoczka przez Maliniec, żeby ewentualnie sprawdzić czy prawda, że wieś Osówek rzeczywiście istnieje? Zamierzam uczynić to jeszcze za życia. Może jeszcze gdzieś popływam sobie płaskodenną łódką?


Czesław Aleksak
27.08.2021 r.

Related posts

Leave a Comment