Nieopodal wsi Szwedy (gm. Jarocin, pow. niżański), na skraju Lasów Janowskich znajduje się niewielki przysiółek- Madeje. Dzisiaj zamieszkały jest zaledwie przez kilka osób. W odległych czasach, na początku XX wieku mieszkali w nim gospodarze, od nazwiska których, wioska zaczerpnęła swoją nazwę. Gospodarze byli bardzo majętni, znani na okolicę, ba znani nawet w Rozwadowie, który w tamtym czasie stanowił gospodarcze centrum okolicy.
Historia jak każda inna, bogaci gospodarze, służba, urodzajne pola, stada dorodnego bydła a wszystko to jak powiadają miejscowi za sprawą… miejscowego diabła. Wieś wyjątkowa, bogata w liczne legendy o diable i jego konszachtach z rodziną M. Do dnia dzisiejszego miejscowi powtarzają historie, które wydarzyły się na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Ja osobiście dotarłem do przynajmniej kilkunastu z nich i chciałbym je sukcesywnie przedstawiać. Ale po kolei.
Jak mówią miejscowi, głowa rodziny M. podpisała cyrograf z miejscowym diabłem już przed I wojną światową. W okolicach Studzieńca, Szwedów, Łążka Garncarskiego na diabła mówi się Panek lub On. Zaś bliżej Janowa Lubelskiego, Modliborzyc, Potoka – Kusy. Otóż Panek obiecał gospodarzowi M., że będzie mu pomagał przez 3 pokolenia, a potem sam weźmie sobie zapłatę. Diabeł orał w polu, pasł stada, gospodarze byli znani na całą okolicę, majętni i bogaci. Posiadali także wiele ziemi, którą dzierżawili okolicznym chłopom – w tym także do lat 70-tych mojemu dziadkowi. Nieraz w książkach etnograficznych spotykałem się z opinią, że tam gdzie ktoś ma konszachty z diabłem, nie używa w swoim domu luster i soli.
Zdarzyło się jednego razu, że na służbę do państwa M. przyszła nowa gosposia ze Studzieńca (gosposie zmieniały się bardzo często; przerażone dziwami w gospodarstwie M. szybko rezygnowały). Stary M., głowa rodu, przyszykował powóz do wyjazdu na wtorkowy targ do Rozwadowa i zapowiedział: „Jedziemy na jarmark do Rozwadowa, nie będzie nas kilka godzin. W południe masz ugotować kaszę i zanieść ją na strych domu. Pamiętaj aby jej nie posolić! Masz postawić garnek i nie oglądając się zejść po drabinie!” Gosposia pomyła podłogę, przyniosła wody ze studni i ugotowała kaszę. Zapomniała jednak o nakazie gospodarza i posoliła kaszę. Zgodnie z zaleceniem postawiła na strychu garnek i zaczęła schodzić po drabinie. Wtem rozległ się ryk, dziewka obejrzała się do tyłu, a gorący garnek z całą zawartością wylądował na jej głowie. Dziewczyna zeszła z drabiny, była cała poparzona i poturbowana. Wyszła przed dom szlochając i łkając, a wtedy na podwórko zajechała bryczka z gospodarzami. Stary M. zeskoczył z kozła i krzyknął – „Co Ci mówiłem, miałaś nie solić! Nie możesz u nas pracować – idź precz!” I rzucił jej zapłatę.
To jest jedna z wielu opowieści ze wsi Madeje. Chciałbym cyklicznie co jakiś czas dodawać inne, także z innych wsi. O ile czas pozwoli, postaram się to robić.