Przyroda ma wiele tajemnic. Jednymi dzieli się z nami, inne zachowuje dla siebie. Jednak wystarczy czasami wyjść za przysłowiową stodołę, aby przenieść się do innego świata. I to co oczywiste i naturalne dla jednych, będzie czymś fascynującym i nowym dla drugich. Odkrywanie i poznawanie lasu jest niezwykle ekscytujące. Kilka dni temu puszcza odchyliła rąbek tajemnicy i podzieliła się ze mną czymś unikalnym i skrytym. I nie były to stare pralki Franie rdzewiejące gdzieś w rowie.
W ostatnią niedzielę rano o siódmej miałem spotkanie z wilkami.
Wybrałem się do lasu, pogoda była deszczowa, ciemne chmury wisiały nad lasem, akurat nie padało. Aura do zdjęć słaba, ale każda chwila w weekend bez padającego deszczu jest na wagę złota, nie można nie skorzystać.
Średnio co miesiąc chodzę w jedno miejsce, gdzie jest duże prawdopodobieństwo, że można spotkać zwierzęta, w tym wilki. Już kilka razy mi się udało, miałem nadzieję, że dzisiaj będzie podobnie. Jak tylko wszedłem do tej części lasu, która była moim celem zauważyłem na drodze leśnej świeże wilcze odchody. Dalej na trasie około dwóch kilometrów widziałem je jeszcze kila razy, a na jednym skrzyżowaniu były też ślady drapania na ziemi. Przeszedłem drogą kolejne kilkaset metrów, kiedy usłyszałem szelest po swojej prawej stronie. Nie było wiatru, w lesie cisza ogromna, taki szelest mogła zrobić spłoszona sarna, lub dzięcioł chodzący po drzewie, nic nadzwyczajnego. Dlatego nie zwróciłem zbytnio na to uwagi. Nagle przede mną w odległości około 20-30 m przecięła mi drogę szybka jasna strzała. Zauważyłem to kątem oka, dlatego nie wiedziałem czy to sarna, czy to coś innego. Podejrzewałem, że to wilk i faktycznie, upewniłem się kiedy kolejny biały pocisk przemknął przede mną. Wilki! To ich było wcześniej słychać jak się przemieszczały niewidoczne niedaleko mnie. Nasze drogi się przecięły. Musiały mnie wyczuć i rzuciły się do ucieczki, dlatego te dwa osobniki tak szybko przebiegły przede mną. Przykucnąłem przy drodze mając nadzieję, że kolejne z rodziny podążą za tymi pierwszymi. Ale nic się nie działo. Wstałem i zacząłem się rozglądać. Wilki wybiegły wcześniej z prawej strony drogi, więc tam zwróciłem swoją uwagę. Są! Najpierw usłyszałem znowu ten sam szelest, a potem w podszycie między drzewkami zauważyłem migające siwe kształty. Na tle ciemnego lasu ich maść była niemal biała. Pomyślałem, że te, które teraz widzę zrezygnowały z przecięcia drogi przede mną, tylko zdecydowały to zrobić za moimi plecami i zaczęły mnie obchodzić. Przykucnąłem z aparatem. Minęły może ze dwie minuty. Wieczność. Kiedy myślałem, że już nic z tego nie będzie, jeden z wilków pojawił się na drodze w odległości dobrego rzutu kamieniem. Trochę zbyt późno go zauważyłem, włączyłem nagrywanie filmu, bo na dobre zdjęcie było za ciemno i za daleko. Nagrał się kiedy już uciekał z drogi, a zaraz za nim uwiecznił się kolejny wilk, który również przeskoczył drogę.
Nagrania są dokumentacyjne, wilki widać na większym ekranie, film musiałem sztucznie rozjaśnić, ale z całego tego spotkania wyniosłem coś więcej. Byłem w środku lasu, kilka kilometrów od cywilizacji, sam, wokół mnie co najmniej 4 wilki w odległości 20–30 m, przeżycie zespolenia z przyrodą – z czymś zupełnie niecodziennym, wyjątkowym, danym w tej chwili przez Naturę mnie, jako być może akurat nielicznemu na całym świecie – ogromne. Takie momenty ładują baterie; oddycha się pełną piersią i ma się poczucie właściwego miejsca we wszechświecie.
Dla niezorientowanych: żyję. Nie bałem się, bo nie było czego się bać. Wilki to nie urzędnicy skarbowi, Piechoty nie mają na swojej czarnej liście, ani w karcie menu. Raczej widzą w nim i jemu podobnych dwunożną bestię, dlatego z reguły dają dyla jak najszybciej kiedy go spotkają, co zrobiły również i tym razem.