Image default

W Osówku (gm. Potok Wielki) – leśnej niewielkiej wsi o dosyć rozsypanej zabudowie – naprzeciwko kaplicy św. Józefa Robotnika i tuż za pomnikiem ofiar pacyfikacji, znajduje się stary drewniany budynek, który popada w ruinę. Jego wnętrze jest zdewastowane, a z zewnątrz obrastają go drzewa i krzaki. Całość jest zamknięta na kłódkę, ale przez dziury w oknach i drzwiach można tam zajrzeć. Ten budynek to stara szkoła podstawowa. Jak się dobrze przyjrzeć ściance pod daszkiem ganku widać jeszcze ślady po urzędowych tablicach.
Ile jeszcze ten budynek postoi? Zapewne niedługo. Czy wiele osób pamięta ten obiekt, kiedy jeszcze tętnił życiem i gwarem uczniów? Już coraz mniej. Warto ocalić od zapomnienia historię tego miejsca i ludzi, którzy tam pracowali i się uczyli.  

Wspomnienie tej szkoły przedstawione będzie w trzech odsłonach. Pierwsze dwie to będą wspomnienia pana Czesława Aleksaka, który chodził do tej szkoły na samym jej początku i pamięta jak się budowała. Trzecia część będzie dotyczyła ostatnich lat budynku, o których wspomni pani Ewelina Garbacz, wówczas uczennica tej szkoły.

Dzisiaj część pierwsza. Zapraszam.

Czesław Aleksak*:

Ze Szkołą Podstawową w Osówku po raz pierwszy spotkałem się latem 1951 roku. Wtedy akurat razem z moim ojcem przechodziłem obok starego budynku szkoły, który był głównym budynkiem byłego, starego dworu, niegdyś przed wojną zarządzanym czy dzierżawionym przez pana Dziurlikowskiego. To była trzecia dekada sierpnia i zostało kilka dni do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Kierownikiem tej szkoły był niejaki pan Wydra, pochodzący z Osówka, który znał mojego ojca (tu dodam że ojciec mój był wtedy sołtysem Osówka) i wyglądając z okna szkoły zaczepił mojego ojca, z dala pozdrawiając go oraz pytając, czy ja już jestem zapisany do szkoły. Ojciec chyba był przygotowany na takie sytuacje, bo wcześniej przygotował mnie ucząc czytać, pisać i rachować, objaśniając czym jest i jak wygląda Godło Polskiej Rzeczypospolitej (wtedy Ludowej), jak nazywają się i kim są postaci na ówczesnych ważnych portretach.
Kierownik usłyszawszy potakująca odpowiedź ojca, zaprosił nas bliżej i przeprowadził mi mały egzamin z wiedzy czy poprawności politycznej, który przeszedłem pozytywnie, bo prawidłowo określiłem wizerunek Orła Białego (choć bez korony), rozpoznałem Bieruta i marszałka Rokossowskiego. Ojciec był zadowolony, bo nie należał do żadnej partii a chciał mieć spokój jako urzędujący sołtys i nie narażać się władzy.

Według mojej pamięci ta była posiadłość dworska weszła w areał gruntów utworzonego Państwowego Gospodarstwa Rybackiego, ale gmina w Potoku Wielkim obszar mieszkalny byłego dworu wydzieliła na szkołę. Budynki były stare (dwa lub trzy), prawie waliły się i trzeba było wybudować nowy budynek szkoły. Nie wiem kto i jak spowodował że niezwłocznie powstał jakiś komitet budowy i konkretne zespoły robocze. Według mojej pamięci głównym majstrem który prowadził wznoszenie tego nowego drewnianego budynku, był pan Pastusiak, stolarz i cieśla, mieszkaniec Osówka. Niestety imienia już nie pamiętam.  Miał co najmniej czterech pomocników, z których jeden był niemy. Wszystko było robione ręcznie, choć pewnie część elementów pochodziła z obróbki tartacznej. Wtedy jeszcze nie było tam prądu elektrycznego, więc dziś wyglądałoby to egzotycznie, oglądając jak prowizorycznie zamocowane w stojących kleszczach lub drewnianych kozłach, ręcznie piłuje się czy hebluje (struga) deski, bale albo łaty.  

Już nie pamiętam dokładnie kiedy nowy budynek szkoły został otwarty, mógł to być rok 1953 lub 1954. Było przestronniej, jaśniej, ale w zimie wcale nie cieplej. Bywało tak że rozpalało się w klasach przenośne piece na węgiel tzw. kozy i mimo to było zimno.

Do tej szkoły uczęszczali uczniowie z obszaru sąsiednich szkół (np. z Gwizdowa), gdzie uczono tylko do klasy trzeciej albo szóstej. I tak razem ze mną chodziła do tej szkoły siostra mojego ojca (ja do klasy pierwszej a ciotka do siódmej), która mieszkała w Krasoniach tj. części wioski Kalenne. Z nazwisk nauczycieli zapamiętałem: pani Biała, pani Dolecka, pan Popek, pan Bzymek, pani Wieprzkówna, pan Czuba, pan Siebielec, pan Rzęzawa, pan Pecko i pan Rożek, z którym rozstałem się w ostatnim roku nauki; to jemu zawdzięczam dobre samopoczucie, skłonność do podejmowania wyzwań i odwagę do dalszej nauki.

Szkołę ukończyłem w 1958 roku i odtąd praktycznie mój kontakt z Osówkiem zanikał, bo wyjeżdżając wtedy do szkoły na Górny Śląsk do nauki w szkole zawodowej, już w rodzinne strony na stałe nie powróciłem. Dumny jestem, że chodziłem do tej szkoły. Trzeba wiedzieć  a obiektywnie oceniając, są to biedne strony i przetrzebione przez czas wojny. Popularne było wśród nauczycieli powiedzenie że to “dziura zabita dechami” a mimo to później absolwentki czy absolwenci tej szkoły poziomem uzyskanej wiedzy nie odbiegali od poziomu innych absolwentów szkół, czasem nawet wracali i byli nauczycielami w tej szkole.
(Nie jestem pewien czy tak jest obecnie, ale w pobliżu mieszka absolwentka szkoły (starsza ode mnie około dwu lat pani sołtys lub żona sołtysa, z panieńskiego  nazwiska Budkowska a z obecnego Kutyła), która wychowując się nieopodal, o wiele więcej może powiedzieć na temat tej szkoły i związanych z tym obiektem okoliczności.)

* Czesław Aleksak – urodził się 9 listopada 1944 roku we wsi Osówek, powiat Janów Lubelski. Do lat 14-tu wychował się na wsi. Potem w 1958 r. wyjechał na Górny Śląsk żeby uczyć się zawodu górnika a później stolarza. W 1963 r. zaczął tam pracę w hucie jako modelarz, lecz start zakłóciła wirusowa choroba. Za namową szkolnego kolegi i urzeczony romantyką morza, jesienią 1963 r. wyjechał do Gdyni, gdzie udało się mu podjąć pracę w stoczni. Tu zdobył maturę i ożenił się dwukrotnie. Pracował w różnych zawodach, czerpiąc z nich życiowe doświadczenie. Ma dwóch synów, dwie córki i dwóch wnuków. Jest szczęśliwym dziadkiem, który lubi wracać do wspomnień oraz czytać i pisać wiersze. Marzeń ma chyba tyle co lat, ale ich nie liczy. Wierzy, że szczęście jest blisko, prawie na każdym kroku. Kocha rodzinę, miejsce urodzenia, Gdynię, przyrodę i poetyckie klimaty.

Related posts

3 komentarze

Sylwester Kuziora 4 sierpnia 2020 at 20:05

Takie wspomnienia są bardzo cenne. Proszę o więcej Panie Czesławie. Czy do tej szkoły chodziły też dzieci z Kochan?

Reply
Czesław Aleksak 5 sierpnia 2020 at 06:57

Nie przypominam sobie takiego przypadku. Być może na początku lat 50-tych ubiegłego wieku, ktoś z Kochan mógł tu kończyć klasę siódmą, lecz ja nie pamiętam takiego przypadku. To jednak spora odległość no i administracyjnie coś tam chyba nie pasowało.
Czesław A.

Reply
Sylwester Kuziora 7 sierpnia 2020 at 20:46

Na facebooku Antek Wichura dodał komentarz: ” Chodził do tej szkoły mój znajomy Tadek Stręciwilk rocznik 1950 wtedy mieszkaniec Kochan po skonczeniu 3 klasowej w Kochanach”. Czyli jednak chodzili z Kochan bo i tak mieli bliżej niż do Pysznicy, Jastkowic lub Lipy.

Reply

Leave a Comment