Image default
Golce Historia regionu

1943 r. Pierwsze dni w partyzanckim oddziale “Ojca Jana”. Opis obozu

Na jesieni 1943 r. do oddziału partyzanckiego NOW-AK „Ojca Jana” dołączył m. in. nowy partyzant Stanisław Puchalski „Kozak” (zdj. niżej). Oddział wówczas stacjonował w lesie zwanym Psim Borkiem między wsiami Habudy, Golce i Załomy Golczańskie w gminie Jarocin w powiecie niżańskim. Pierwsze dni swojej bytności w obozie, jego opis oraz nastrój w nim panujący Stanisław Puchalski zawarł w swojej wspomnieniowej książce „Partyzanci „Ojca Jana””. Oto fragmenty:  


“Pod osłoną lasu przebyliśmy parę kilometrów. Podeszliśmy do wsi Golce [gm. Jarocin] i tam dowiedzieliśmy się, że nad ranem oddział „Ojca Jana” powrócił i biwakuje w lesie zwanym przez miejscowych „Psim Borkiem”.

Idziemy w tamtym kierunku. Zauważył nas wartownik, alarmuje. Po chwili z gęstego lasu wynurza się partyzant skromnej postury, krzywonogi, w saperkach, spodnie wojskowe do butów z bufami, które uwydatniały krzywiznę nóg w sposób karykaturalny. Marynarka cywilna, przepasany pasem głównym, z zatkniętym za nim pistoletem „Parabellum”, dodatkowo uwiązanym na skórzanym troku zawieszonym na szyi. Na głowie czapka wojskowa polówka. Twarz tego partyzanta dopasowana do stroju, zniekształcona koło prawego oka, wykrzywiona, sprawiała niesympatyczne, niemiłe wrażenie. Po chwili za nim ukazało się dwóch oficerów, przyzwoicie ubranych. Jeden w kożuchu sięgającym kolan, drugi w wojskowym płaszczu, koalicyjki, a na pasie  w kaburach pistolety. Wrażenie wielkie, jakże odmienne od poprzedniego. Trzy lata nie widziałem oficera w polskim mundurze. Serce bije mocniej. Podnieceni, uradowani, meldujemy się.

„Ojciec Jan” [Franciszek Przysiężniak] już miał meldunek o skierowaniu nas do jego oddziału. To ten w kożuchu. Towarzyszył mu por. „Władka” [Bogumił Męciński]. Przywitali się z nami i poprowadzili do obozu w głąb lasu, który od teraz miał się stać naszym domem.

Jak ten obóz wyglądał? Czy był on taki, jakim go sobie wyobrażaliśmy? Otóż nie. Paliły się trzy duże ogniska, koło których kręcili się młodzi ludzie, różnorodnie ubrani, w połowie cywile i wojskowi, z zaciekawieniem spoglądający w naszym kierunku, jakby pytali, kogo to dowódca prowadzi.

Zauważyliśmy wśród nich chłopców z Niska, którzy uniknęli aresztowania i prędzej od nas dotarli do obozu. Już byli na „pościgówce” we Frampolu. Na niewielkim placu dwa lkm-y. Nieco dalej, jakby za placem alarmowym, ognisko obstawione konwiami na mleko, w których kucharze gotowali posiłki. Po wstępnej rozmowie, w czasie której przekazaliśmy znane nam wydarzenia w Nisku, jak i w Kurzynie, zajął się nami sympatyczny typowo po żołniersku ubrany, wachmistrz „Podkowa” [Marian Szymański] (zdj. obok). Rejestruje nas w swoim notesie. Nie pyta nas o nazwisko, ani skąd przybywamy. Interesuje go tylko pseudonim. Prawie każdy z nas przyjmuje inny niż na placówce. Wymyślamy nowe. Ja coś, któremuś koledze przygaduję, żartobliwie komentuję przybrany pseudonim, wywołuję śmiech, a „Podkowa” reaguje: „Ty Kozak!” – i tak zostałem „Kozakiem” w oddziale.

Stan liczebny oddziału był niewielki i wynosił około trzydziestu ludzi. Trafiliśmy bowiem na okres, kiedy to przed naszym przybyciem „Ojciec Jan” zwolnił część ludzi. Zwolnił ich z tej przyczyny, że byli krnąbrni, niezdyscyplinowani, nie chcący się podporządkować dowódcy, a przy tym nadmiernie hołdujący Bacchusowi. Przez kilka dni z rzędu pełniliśmy służbę wartowniczą non stop. Była wyczerpująca. Odpoczywało się przy ogniskach. W dzień było pół biedy, gorzej nocą, gdy wzmagał się mróz. Leżeliśmy wianuszkiem wokół ogniska. Z jednej strony gorąco, z drugiej zimno. Zmienialiśmy pozycję. Gdy zmarzły nogi, przemieszczano je bliżej ognia. Bywało i tak, że nim poczuło się ciepło, buty były spalone. Tym pierwszym, który spalił buty, był „Przybyła” [Karol Wnuk] (zdj. niżej). Wiadomo jakim problemem było zdobycie butów!

Kucharzami byli dwaj Sowieci Szymon i Paweł, którzy uciekli z niewoli niemieckiej. Pomagał im najmłodszy wiekiem, partyzant „Sęp” Mietek Ostrowski (zdj. niżej) z Leżajska.

Uzbrojenie stanowiły oprócz wymienionych dwóch lkm-ów, cztery rkm-y, kilka krótkich pistoletów i długie karabiny dla wszystkich pozostałych partyzantów z niewielkim zapasem amunicji na wozie amunicyjnym. Stan uzbrojenia był zmienny w miarę zakupu od okolicznych mieszkańców. Drugi wóz gospodarczy z zapasem żywności, którą dysponował szef „Zawierucha” [Marcin Kumięga].

W dniu naszego przybycia, oddział wrócił z „pendzlówki”, akcji gospodarczej z Frampola. Przywieziono ze Spółdzielni Rolniczo-Handlowej artykuły spożywcze: kaszę, mąkę, cukier, kawę zbożową, przyprawy, jaja i wódkę oraz owies dla koni.

Wieczorem zorganizowano wspólne ognisko. „Ojciec Jan” zapoznał nas z warunkami życia w oddziale. Włączali swoje uwagi oficerowie, a następnie zaczęły się śpiewy. W tym czasie z inicjatywy ppor. „Dęba’ [Ewald Sroczyński] w miednicy utarto jajka z cukrem, sporządzono „ajerkoniak”, który sprawiedliwie rozdzielono do kilku szklanek, po „sztachetki”, które przechodziły z rak do rąk, by dotrzeć do każdego. Tym sposobem uczczono włączenie naszej dwunastoosobowej grupy z Niska do oddziału partyzanckiego, która poważnie go zasiliła.

Po pierwszym wspólnym ognisku nastąpiła zbiórka do apelu. Wachmistrz „Podkowa” sprawdził obecność według posiadanej ewidencji odczytując pseudonimy. Następnie komenda: „Baczność! Na prawo patrz!” i „Podkowa” złożył meldunek „Ojcu Janowi” – „Spocznij!”. „Ojciec Jan” powiedział parę patriotycznych zdań przed frontem, a następnie odczytano rozkaz, w którym wyznaczony został oficer i podoficer służbowy, oraz wymienieni zostali partyzanci, którzy jutro o godz. 12.00 mieli objąć służbę wartowniczą. Moją uwagę zwróciłem na pierwsze słowa rozkazu: „Oddział Leśny NOW…” Zatem Oddział NOW, a nie ma wzmianki o AK, z którą nasza Placówka w Nisku już była scalona. Dowiedziałem się, że „Ojciec Jan” uczestniczył w spotkaniu z akowcami w Ulanowie, które demonstracyjnie opuścił na znak protestu przed żądaniom „Teki” Karnibada z Ulanowa podporzadkowania oddziału jego rozkazom. Niedługo potem odbyto ponowne spotkanie, na którym nasz oddział został scalony z AK i wówczas nazwa oddziału brzmiała: „Oddział Leśny NOW AK „Ojca Jana”.

Po tej dygresji wracam do apelu. Pada komenda: „Do modlitwy!” Wszyscy zdjęli czapki i starzy partyzanci odmówili modlitwę, którą pierwszy raz w życiu słyszałem. Wywarła na mnie niesamowite wrażenie, tak mnie zafascynowała, byłem nią oczarowany. Słowa przepiękne. Od stóp do głowy przeszedł dreszcz emocji. Wydawało mi się, że nie może być piękniejszych słów jak te, którymi Polak w tym trudnym dla naszego Narodu okresie, mógłby porozmawiać z Panem Bogiem. Oto one:

„Panie Boże Wszechmogący! Daj nam siłę i moc wytrwania w walce o Polskę, której poświęcamy nasze życie. Niech z krwi niewinnie przelanej braci naszych, pomordowanych w lochach Gestapo i Czeki, niech z łez naszych matek i sióstr wyrzuconych z odwiecznych swych siedzib, niech z mogił naszych żołnierzy poległych na polach całego świata – powstanie Wielka Polska. O Mario, Królowo Korony Polskiej błogosław naszej pracy i naszemu orężowi, o spraw Miłościwa Pani, Patronko naszych rycerzy, by u stóp Jasnej Góry i Ostrej Bramy zatrzepotały dumnie Polskie Sztandary z Orłem Białym i Twoim wizerunkiem. Amen.”

„Po modlitwie!” i rozeszliśmy się do swoich ognisk, do partyzanckiej sypialni pod chmurką, na zasłużony odpoczynek po pełnym przygód, pełnym niezapomnianych emocji i wrażeń dniu.

Po kilku dobach partyzanckiego życia, przy małej obniżce temperatury doszliśmy do wniosku, że w takich warunkach długo nie wytrzymamy. Sypianie przy ogniskach przy dużej różnicy temperatur od strony ogniska i poza nim sprawi, że wszyscy się przeziębimy. Budujemy szałasy z jednospadowym dachem, ustawione w czworokąt, wymoszczone gałęziami choiny, na których leżeliśmy w ubraniach i w butach jeden obok drugiego, nakryci własnymi płaszczami i kurkami. Przed każdym szałasem płonęło ognisko, które promieniowało ciepłem. Ciepło było w szałasach, a w kwadracie ograniczonym szałasami, wytworzył się mikroklimat, znośny nawet w czasie późniejszych niższych temperatur.

Po fali przymrozków, którymi natura nas w lesie przywitała i chłodem podziałała na nasze rozpalone głowy, jakby dla otrzeźwienia i dla zastanowienia się nad podjętą przez nas decyzją pozostania w lesie, nadeszło ocieplenie i to znaczne. Warunki bytowania radykalnie się zmieniły. Było przyjemnie, niczym na obozie harcerskim. Porucznik „Władka” układał coraz to nowe słowa do znanych melodii, słowa dowcipne, utrwalające jakieś wydarzenie czy zauważone cechy poszczególnych partyzantów. Uczyliśmy się ich, ćwiczyliśmy śpiew, który dawał na wiele radości i zadowolenia. Odtwarzaliśmy zapomniane już dowcipne monologi i skecze z czasów szkolnych i harcerskich, których mnóstwo przekazał nam w niżańskim gimnazjum wspaniały wychowawca młodzieży druh harcmistrz RP prof. Stanisław Sokołowski. Najwięcej ich pamiętał Tadziu Ostaszewski ps. „Longin”, który w czasie akcji szkolnych 1939 roku był komendantem obozu harcerskiego.

Mieliśmy w obozie wybitnie uzdolnionego aktorsko partyzanta występującego pod pseudonimem „Władek”. Ten szczególnie udanie parodiował Hitlera, wywołując salwy śmiechu.

Działanie por. „Władki” było planowe. Przygotowywaliśmy program artystyczny. Zbliżał się dzień 11 Listopada – Święto Niepodległości. Każdą rocznicę odzyskania niepodległości przed wybuchem wojny obchodziliśmy bardzo uroczyście. Po kilku latach przerwy mieliśmy szczęście uczestniczenia w tym święcie w towarzystwie członków naszej organizacji NOW, w niecodziennych warunkach.”

(Tekst i zdjęcia czarno-białe pochodzą z książki Stanisława Puchalskiego “Partyzanci “Ojca Jana””)

Related posts

Leave a Comment