Jest zima. Za oknem szarość, wilgoć i chłód. Dlatego dzisiaj postanowiłem przenieść Państwa w czas lata, gdzie zieleń i kolory powodują zawrót głowy, a odgłosy owadów przywołują obawy, że zaatakują nas kąśliwe komary. Na szczęście komarów tu nie będzie. Bez obaw.
Nie mieszkam już w Lipie od lat 80. XX wieku, ale serce wciąż pompuje lipską krew. Każdego lata staram się tu wrócić. Do mojego rodzinnego miejsca. Tu spędziłem dzieciństwo. To tu ojciec nauczył mnie chodzić po lesie i rozpoznawać lokalizację. Pamiętają Państwo zapewne, że latach 60 – 70 ubiegłego wieku krowy były wypasane gdzie się dało. Nie było dobrobytu i każdy starał się jakoś sobie radzić. Rodzice zazwyczaj pracowali gdzieś na etatach, dzieciom – w tym mnie – przypadł obowiązek pasienia krów. Od wiosny do jesieni brało się mućkę na sznurze i pasło. Czasem na drodze polnej, czasem na wygonie, a czasem w lesie. Pamiętam, że w latach 70 ludzie dogadywali się, żeby odciążyć się z obowiązku codziennego wypasania. Wiele krów łączyło się w stada i goniło się je do lasu na wypas. Czasem dwie osoby wystarczyły do tej czynności. Nikt się nie martwił, że jesteś dzieckiem, a krowy są wielkie i jest ich np. 10. Musiałeś dać radę. Siedziało się z krowami w lesie od rana do wieczora z kanapkami i herbatą w butelce po winie. Termos to było marzenie. Jak przyszły wakacje, to dopiero było wesoło. Umawialiśmy się grupami i spotykaliśmy gdzieś w lesie. Były zabawy i szaleństwa. Czasem z tego powodu zgubiliśmy krówkę lub dwie. Człowiek bał się wracać do domu. Często prowadzono poszukiwania krów, ale najczęściej krowy po czasie wracały same do domów. Takie to były czasy.
Ważne jest to, że w ten sposób nauczyłem się kochać las. Śmiało powiem, że większość wolnego czasu spędzało się w lesie. Las to był nasz drugi dom. Ta miłość do lasu pozostała we mnie do dzisiaj. Do Lipy wracam każdego roku. Zabieram ze sobą aparat fotograficzny i rower. Rodzina już wie, że to kocham i nie szuka problemów. Oczywiście staram się też spędzić jak najwięcej czasu z rodziną, z bliskimi. Z wiekową już mamą, z bratem Kazikiem, z bratem Waldkiem i ich rodzinami. Nie mniej jednak las woła mnie prawie każdego dnia. Wstaję raniutko, zabieram sprzęt i jadę. Uwielbiam włóczyć się po leśnych drogach i ścieżkach. Jeżdżę do Gielni, Goliszowca, Kochan, Kruszyny, Łysakowa, Zaklikowa, Malińca i Janowa Lubelskiego, a nawet Biłgoraja. Cieszę się każdą chwilą i obserwuję las. Patrzę na drzewa, słucham ptaków i szukam miejsc ciekawych historycznie. To już nie takie lasy jakie znałem za młodu. Zmieniły się. Przybyło dobrych dróg i ścieżek. Łatwiej poruszać się rowerem i szybciej można dotrzeć do wielu miejsc, gdzie kiedyś trzeba było się przedzierać przez gąszcz.
Dzisiaj zabieram wszystkich w taką podróż. Po leśnych drogach lipskich lasów, bo wszystkie zdjęcia, które dzisiaj przedstawiam wykonałem w okolicy Lipy. Część przy drodze do Goliszowca, a część w innych rejonach naszych lasów. Zdjęcia przedstawiają piękno lipskich lasów oraz skromną część leśnej fauny i flory.
Zapraszam serdecznie do galerii.