Image default
Historia regionu Huta Stara

Tadeusz Ciosmak – Wspomnienia wojenne z Huty Starej

Wspomnienie pochodzi z książki „Zabrali nam dzieciństwo. Wspomnienia wojenne mieszkańców podbiłgorajskich wsi. Część III” (Biłgoraj, 2021) pod redakcją Dominika Roga.

O tym, jak się ukrywaliśmy na stodole i w schronach

W czasie wojny w domu był ojciec Paweł, matka oraz 3 lata ode mnie starszy brat, miałem też młodszą o dwa lata siostrę. Pamiętam, że ludzie mówili, że Niemcy przyszli do Kuczoka, czyli do lasu w kierunku Nowej Huty i tam zaczęli strzelać. Pamiętam jak mówili, że tam już są Niemce i strzelają, a tu w Hucie Krzeszowskiej przy kościele ksiądz spowiadał polskich żołnierzy, za którymi szli Niemcy.

Jak strzelali, to z bratem uciekliśmy do stodoły i wyleźliśmy na górę i tam w słomie się ukryliśmy. Ja wtedy, w 1939 r., jeszcze nawet 5 lat nie miałem. Potem już strzały ustały, bo to słychać było – człowiek mały był i głupi – jakby kula leciała, to by nas i tak trafiła. Potem tyle wiem, że tata przyszedł i woła do brata: Józiu, Józiu gdzieśta są? Jak się odezwaliśmy to nas zsadzili, bo ja mały byłem i nie mogłem po drabinie zejść.

Później myśmy się chowali całą rodziną. Niemcy wtedy przeszli poza stodołami, bo kiedyś płoty to były dranki. A u nas był schron, dół wykopany i deskami nakryty. On był jak piwnica, ze 2 metry miał, kiedyś nazywali to „łażony dół”. Koń na nim stał i zaczął kopytami tłuc, bo oganiał się od much. Baliśmy się, żeby się od tego schron nie zawalił, bo jakby przebił te drążki, to by nas wybił, nie mielibyśmy gdzie uciec. Na szczęście Niemiec zabrał konia i poszedł gdzieś dalej. Koń był tego Niemca, a może zabrany od jakiegoś Polaka.

Niemcy szukali żołnierzy, bo tu się wojsko polskie rozbrajało. Wtedy oficer niemiecki zabił księdza Czamarskiego na schodach kościoła. Dzisiaj tam jest tablica w którym miejscu to było, a pomnik tego księdza jest na cmentarzu przy kościele. 1

Nasz drugi schron to był łażony dół. Tam na zimę sypaliśmy kartofle dla niepoznaki, bo gdyby Niemiec zajrzał i zobaczył, że tu są ludzie, to by granat rzucił albo by nas wybił. Mama pierzynę wzięła, bo myślała, że jak Niemiec strzeli, to ta kula się okręci w poduszkę. Tak ludzie mówili kiedyś, że to by pomogło…

Jak do sołtysa Niemcy przyjeżdżali, to wołali nas, bo sołtysa syn był z tego samego roku co i ja. Kiedyś to dzieci było dużo po wsiach, nie to co dzisiaj. Niemiec nas wołał Komme! Komme! Pytał nas gdzie są partyzanci. Cukierkami nas wtedy częstował, a rodzice zakazali nam brać i kazali nic nie gadać. Od razu wtedy uciekaliśmy od tych żołnierzy. Niemcy po tym poszli do sołtysa i pojechali dalej.

Wiem, że kontyngent oddawaliśmy. Pamiętam, że raz nasze poszli w pole, a ja zostałem w domu, bo mieli brać kontyngent. U nas trzeba było oddać 1,1 m żyta. Do nas przyjeżdżali po zboże Bednarz i Detko. Chyba sołtys tak wyznaczył na zlecenie Niemców. Co rok trzeba było oddawać to zboże. Jednego roku, jak była szarańcza, to szła ona z zachodu na ruskiego, tak ludzie gadali.

O momockiej tragedii

W Momotach przed pierwszą akcją pacyfikacyjną Niemcy chłopów zabijali, zginęło ich chyba siedemnastu.2 Wtedy zabili też mojego wuja Michała Sokala, jego nazwisko jest wypisane na tablicy w Momotach przy kościele. W okolicy Momot już wcześniej się zorganizowała partyzantka, a wśród partyzantów był podobno szpieg. Wuj na co dzień był leśnym robotnikiem, i też dołączył do nich. Wtedy gdzieś w lesie partyzanci bili świnie, a mój wuj był na warcie. Jak skończył, wrócił do domu, podobno miał karabin maszynowy, ale ja tego karabinu nie widziałem.

Poszedł spać nad chlewem, ale zaraz trzy pojazdy na gąsienicach od Janowa zbliżyły się do obozu w lesie. Partyzanci i chłopi zaczęli uciekać. W tym czasie gdy wuj spał, moja babka go zbudziła i mówi: Michał, coś strzelają. Niemcy się ustawili na górce i strzelali do uciekających. Wuj się zerwał, przebiegł przez nawsie, ale zapomniał o karabinie. Wrócił się po niego i kiedy już biegł z nim do lasu, po jakichś 70 metrach rzucił ten karabin i zaczął uciekać w las w stronę Huty. Wtedy Niemcy go zabili. Już później, jak już tatę zabrali, to poszliśmy z mamą do Momot i dziadek pokazał nam miejsce, gdzie wuj został trafiony. Miał przy sobie papiery, że był robotnikiem leśnym, ale Niemcy te papiery zabrali. Potem tu przyjechali Niemcy i ustawili chłopów na wsi.

O tym, jak ojca zabrali i o jego przygodach na wygnaniu

Po tej tragedii w Momotach był strach u nas i niemieckie groźby, żeby nie uciekać z domu. Trzy dni później Niemcy przyszli do naszej wsi. Pamiętam Niemca, który przyszedł do naszej chałupy, coś szwargotał lecz nikt nic nie rozumiał. Pokazywał palcem na górę, my siedzieliśmy, a tata przyniósł kobylice i zaczął strugać trzonki na grabie. Ten Niemiec był chyba dobry, bo palcem nam pokazywał, żeby się na górze schować ale nikt nie rozumiał po niemiecku. Mogliśmy też się za piecem schować, bo kiedyś na piecach ludzie spali. Za chwilę przyszło dwóch innych Niemców – jeden z nich gadał po polsku i powiedział, żeby się zbierać na wygon, bo będzie zebranie.

Ojciec się zebrał i poszedł. Mama naszykowała mu podwieczorek. Zebrali wszystkich chłopów z domów. Sąsiadka Tryka w tym czasie robiła masło i kazała dać Niemcom tego masła, bo myślała, że przez to jej Józia nie wywiozą. Józio dał Niemcom masło ale to nie pomogło. Chłopów ustawili w czwórki lub w ósemki, dokładnie nie pamiętam, bo całym nawsiem szli. Niemcy ich obstawili po bokach i doprowadzili ich do remizy w Hucie, która była obok kościoła. My poszliśmy za nimi. Tam zaczęliśmy płakać, Niemcy nas uspokajali, że nic im się nie stanie. Przez noc wszyscy chłopi byli w tej remizie. Wróciliśmy do domu, a rano przyjechały ciężarówki po tatę i resztę. Wszystkich wywieźli do Budzynia pod Lublin.

Z tego co ojciec opowiadał to wiem, że w Budzyniu byli 2 tygodnie, tam podobno była plaga wszy. Po tym wywieźli ich do Niemiec. W Niemczech brakowało ludzi do roboty, bo większość Niemców poszła na front. Niemieccy baorzy na miejscu wybierali sobie z Polaków niewolników do pracy. Mój ojciec trafił do starszego Niemca, który miał ponad 60 lat. Żona tego Niemca z sąsiadkami czekali, kogo ten Niemiec przywiezie na robotników. Na widok zabiedzonego ojca złożyła ręce i powiedziała: O meine lieben gott. Kazała rzucić całe zawszone ubranie i pójść się wykąpać. Ojciec był tam przez dwa i pół roku. Mówił, że dobrze mu tam było.

Niemiec miał dwie córki. Jedna była panną, a druga wdową, bo jej mąż zginął gdzieś na wojnie. Miał też syna, który także walczył na wojnie. U nich było około 40 morgów pola. Ojciec miał za zadanie m.in. czyścić krowy i kosić kosą, co umiał bardzo dobrze, a także ostrzyć i klepać kosę. Na początku dawali mu mniej jedzenia, bo organizm nie był przyzwyczajony. Później porcje były coraz większe.

Gdy nadeszły żniwa Niemiec najął ludzi do pracy. Ojciec miał wiązać snopki, ale „na chyłka” on nie bardzo mógł robić. Po sąsiedzku na roboty przyjechał jakiś Ukrainiec, który umiał mówić po niemiecku. Ojciec powiedział mu, że on by wolał kosić. Ukrainiec umiał mówić po niemiecku i przekazał to Niemcowi, który się zgodził. Tam kosy wtedy były 11-tki – miały długość 110 cm. Niemiec wziął córki i mojego ojca do koszenia, miał go przyuczyć ale kiedy zobaczył jak ojciec kosi, to stwierdził, że nie trzeba. Ojciec „wygryzł” poprzedniego najemnika. Jak już naszli Amerykanie, to brali na wykupy. Ojciec pracował u baora Josefa Rost w Westfalii, a dokładny adres to: Postmark Oberhundem Kreis Olpe. Pamiętam, że zarabiał tam nawet 17 marek, czyli tyle, co u nas kosztował gąsior.

O losach rodziny żydowskiej z Huty

Niedaleko sołtysa wisiał szyld, na którym narysowana była dzieża i Żyd, który podwijał spodnie do kolan i nogami w tej dzieży mieszał ciasto na chleb. W tym cieście były namalowane wszy – tak wyglądała propaganda niemiecka, która nakazywała, żeby od Żyda chleba nie kupować, bo on nogami to ciasto ugniatał. Tak normalnie to rękami ciasto się mieszało.

U nas na końcu wioski mieszkali Żydzi, którzy mieli sklep. Ja też tam do nich chodziłem, z domu brałem jajka i za to bułki kupowałem. Nie pamiętam jak oni się nazywali, wiem tylko ich imiona: syn miał na imię Gdola, był też Mordka i zięć Daniel. Żydówka miała na imię chyba Hafcia, pamiętam jak mi bułkę sprzedała. Ten Daniel trzymał sitwę z chłopami ze wsi, bo Żydzi słoniny nie jedzą. On był stolarzem, u nas zrobił dębowy stół. On też był Żydem i pochodził gdzieś z Galicji, chyba spod Ulanowa. Później poszedł do partyzantki.

Ta rodzina żydowska w czasie wojny gdzieś uciekła. Oni mieli schron przy rzeczce w końcu Ciosmów w lesie Stoczek. Prawdopodobnie od kogoś wzięli szafę żeby obłożyć deskami z tej szafy wnętrze tego schronu. Przy tym schronie płynął strumyk. Kto ich wyjawił, tego nie wiem, nikt się specjalnie o to nie pytał. Być może wydali ich Ci ludzie, od których wzięli szafę, lecz to tylko pogłoski. Ludzie opowiadają, że wydała ich jedna rodzina z Ciosmów. Po tym wszystkim Niemcy zabrali ich do Biłgoraja, a w Biłgoraju Niemcy Żydów zabijali. Gdoli nie było w tym czasie w schronie, gdy ich Niemcy złapali. On już wtedy był dorosły, a Mordkę to prawdopodobnie zastrzelili kiedy zaczął uciekać, gdzieś za Biłgorajem.

Gdola w tym czasie ukrywał się na Starej Hucie u kobiety Sokalki. Syn tej Sokalki był wywieziony do Niemiec, a jego żona z dzieckiem Julkiem przeniosła się do swoich rodziców do Huty Podgórnej. On jak wrócił z Niemiec z robót, to szybko zmarł. Sokalka została sama, więc tego Gdole przechowywała w domu przez całą wojnę. Nikt z sąsiadów nawet nie wiedział, że ona tego Żyda ukrywała. Później ten Gdola przedostał się do Niemiec.3 Po wojnie przyjeżdżał do nas czasem do wsi. Miał tu jeszcze chałupę rodzinną, którą później sprzedał. W tym miejscu gdzie było gospodarstwo Żydów, teraz rośnie las na Wydmach, bo tu wszędzie piach. Do ich sklepu wchodziło się od Błoni czyli od łąk.

O partyzantach, Żydzie Danielu i nieszczęśliwym sołtysie

Jak partyzanci mieli zrzuty, to wieczorem palili ognie, żeby samolot wiedział gdzie zrzucać. Wtedy my z sąsiadami ukrywaliśmy się nocami w zbożu. Pamiętam, że widziałem chyba ze 3 ogniska i to było pomiędzy Hutą Podgórną a Hutą Starą.

Ten Żyd Daniel chodził z chłopami, on i słoninę jadł jak chłopi. W Brzezinach partyzanci mieli magazyny, ci co się bili na Porytowym Wzgórzu. Słyszałem, że w tej bitwie partyzanci żeby się przebić, to walczyli nawet na białą broń, tak ludzie mówili. Jak tu przyjechali po bitwie, to ten Daniel zajechał na bardzo zabrudzonym błotem koniu kasztanie i w niemieckim ubraniu. Niedaleko nas się zatrzymał i powiedział: Chłopy, zaraz będzie bój! Poprosił o chleb, co kto miał, to dał.4

 We wsi był Adam Tryka starszy od nas, on kazał nam wyjść na dęba, obserwować teren i dawać mu znać, jak coś zobaczymy. Wychodziliśmy, z tego drzewa wszystko było dobrze widać. Najpierw zobaczyliśmy jak z Podgórnej Huty na pustej przestrzeni pojawiła się nieduża grupa Niemców. Szli w kierunku Borków. Za paręnaście minut wyjechały wozy i wojsko, też od strony Podgór. Ten Daniel na tym koniu ruszył, wyprzedził ich i pojechał w stronę tego lasku Borki. Tam były ustawione warty partyzantów, część żołnierzy spało, tak samo na Szelidze.

My w tym czasie wyganialiśmy krowy i było słychać jak kule spadają niedaleko nas. U nas wtedy było dwie krowy i dwa cielaki. Zaczęliśmy gnać je razem z ludźmi, doszliśmy do rzeki, a wtedy mama zawróciła do domu, bo coś zapomniała. Gdy dognaliśmy krowy w las za Nową Hutę, zaczęliśmy  płakać, bo mama nie wracała. Za chwilę przyszła i powiedziała, że przez Hutę Nową cały czas jadą Niemcy. W lesie z nami był jakiś chłop, który miał ręką owiniętą w temblaku. Baby kazały mu uciekać w las, bo jakby Niemcy go zobaczyli, to by nas wszystkich wybili. Poszedł i ukrył się w zbożu.

Niemcy szli grupami po dziesięciu i przeczesywali teren. Pamiętam, że jeden z nich miał na ramieniu dwa karabiny, a jeden był bez czapki. Gdy przyszli do miejsca gdzie się ukrywaliśmy, jeden dostrzegł mojego wysokiego brata. Niemcy kazali mu prowadzić do Derylaków, a jak ich zaprowadzi, to wróci. Zaczęliśmy płakać, bo nam mogą brata zabić, a on nawet nie znał drogi do Derylaków. Na szczęście i nieszczęście był z nami też nasz sołtys Michał Pac. Niemcy go zobaczyli i naszego brata zostawili, a kazali sołtysowi się prowadzić. Tych grup Niemców szło kilka, wszyscy szli w kierunku Derylaków. Gdy sołtys doprowadził ich na miejsce, wracając trafił na niemiecką wartę. Niemiec go pytał skąd wraca, wtedy on zaczął się tłumaczyć. Żeby potwierdzić to co mówił sołtys, Niemiec zapytał kobietę mieszkająca w Derylakach, pochodzącą z Huty Nowej czy go zna, ale ze strachu ona zaprzeczyła. Wtedy Niemcy go zastrzelili.5

O klęsce Niemców okiem dziecka

Następnego dnia Niemcy przyszli, porozstawiali się po wsi, a razem z nimi te czarne łebki, Mongoły – Kałmyki. Wtedy zgwałcili jedną kobietę z naszej wsi, na Nowej Wsi chyba dwie kobiety też zadusili. Później pamiętam, że Niemcy jechali przez wieś pustymi wozami z tzw. legami, na dużych żelaznych kołach. Nagle na koniu najechał Niemiec i kiwa palcem do mnie i pokazuje na łóżko, które stało z beczułkami przed naszym domem. Pod tym łóżkiem leżała walizka. Niemiec chciał żebym mu dał walizkę ale mi było jej jakoś szkoda. Zacząłem uciekać wkoło domu. Wtedy Niemiec zszedł z konia, wziął karabin w ręce, nałożył bagnet i tym bagnetem otworzył walizkę. Nic w niej nie było wartościowego. Wsiadł na konia i odjechał.

Niedługo po tym znowu jechały wozy przez wieś, ale już w drugą stronę, a na tych wozach leżeli zabici Niemcy, poukładani tak jak śledzie w beczce. Sołtysowi kazali zebrać ludzi ze wsi, żeby zakopać zabitych w bitwie Kałmyków. A zakopywali ich tam gdzie zginęli, czyli głównie wzdłuż drogi do Ciosmów.6 Dalej ich tam leży pełno zakopanych. Później w tych miejscach rosły dorodne dziady, ale ich nie zbieraliśmy, bo się brzydziliśmy.

Wieczorem jeden wóz zostawili na początku wsi, a drugi na drugim końcu i kazali go ludziom pilnować, żeby nic nie zginęło. Na drugi dzień przyjechali i sprawdzili, że z jednego wozu coś zniknęło. W odwecie spalili 2 lub 3 chałupy. Prawdopodobnie na tych wozach mieli ukrytą broń. W tym czasie zaczęli chodzić po gospodarstwach i szukali tej broni. Mieli druty i kłuli w ziemię sądząc, że coś znajdą. U nas była taka stara i duża skrzynia z łachami, zakopana pod ziemią. Natrafili tym drutem na nią, odkopali ją i siekierą przebili wieko. Jeden Niemiec wszedł do nas do chałupy, chciał wejść do komory ale nie mógł jej otworzyć, bo do drzwi był drewniany klucz, który tylko my umieliśmy obsługiwać. W tej komorze w skrzyni były schowane buty taty, Niemiec mówił do mamy żeby otworzyła, ale ona nie rozumiała. Niemiec zdjął karabin i wycelował w mamę. Mama klęknęła, podniosła ręce do góry, a my uciekliśmy z płaczem na podwórze. Przy tej zakopanej skrzyni na dworze był jakiś starszy stopniem Niemiec, bo jak zobaczył, że jego żołnierz co celuje do mamy, to zerwał się i wrzasnął do niego po niemiecku, aż tamten przestał. Od tamtej pory nie lubię Niemców, chociaż zdarzali się i dobrzy.

O innych wydarzeniach wojennych

W 1939 roku jak była bitwa pod Banachami, to Marcin Tryka mówił do polskiego oficera: Po co idzieta, tam już Niemcy są? Ten polski dowódca Weiss, co poległ, miał rozkaz iść w kierunku na Banachy. Słyszałem, że wśród nich był szpieg. Potem jak szedł front w 1944 r., to dalej szli Kałmyki, a Ruscy pytali nas: czy do wieczora zajdziemy do Berlina. Ruscy jak szli na Niemca, to tu niedaleko postawili kocioł, nagotowali kaszy, taki krupnik i wołali: dawaj rebjata. Każdy przynosił miskę jaką miał i nam nalewali. Przeważnie były miski gliniane. Pamiętam jak na wózkach ruscy wieźli ranne psy.

Tu był taki partyzant co miał pseudonim „Jan”. On chyba był z AK, stacjonował tu niedaleko, ale podobno był kiepskim strzelcem. Na topoli powiesili kartkę i próbowali w nią trafić. Tu niedaleko mieszkał Stefan Ćwikła i powiedział do tego Jana, że on by trafił. Jan dał mu karabin, ten przycelował i trafił w tę kartkę. Jan zaproponował mu żeby poszedł z nimi, ale nie chciał.

Niemcy oferowali 50 tys., za wskazanie miejsca, gdzie się ukrywa Adam Kusz.7 Takie ogłoszenie było na dzwonnicy przy kościele wywieszone. Przez jedną noc ta kartka wisiała, potem jacyś partyzanci ją zdjęli. Z nim współpracował taki Świąder, pochodził z Maziarni, mieszkał za Żukiem. On był niewysoki ale odważny, on dużo Niemców wybił.

W wojnę przyjeżdżali do wsi we dwóch żołnierze, „Czarne Łebki”, którzy coś kontrolowali. Ludzie gadali, że to byli Ukraińcy. Mieli duże czapki, a nam, dzieciom starsi mówili, żeby uważać na nich, bo mogą nam krzywdę zrobić. Jak ich dojrzeliśmy kiedy jechali od Nowej Huty wygonem, to my dzieci się bardzo baliśmy i uciekaliśmy żeby oni nie widzieli do Kulika i poza stodołami, każdy do siebie.

Potem zacząłem chodzić do szkoły. W pierwszej klasie byłem tylko 11 dni, a później był koniec nauki, nie wiem czemu, później podobnie. Pamiętam, że w elementarzu na drugiej stronie był narysowany orzeł z koroną, a nauczyciele nam powiedzieli żeby go wyrwać albo czymś zakleić. Jak wróciliśmy do domu, to kleju nie mieliśmy, a wyrwać kartki szkoda było, bo na odwrocie były ładne rysunki. Elementarze były polskie, pewnie przedwojenne. Pamiętam jak przychodzili Niemcy w oficerkach i czapkach do klasy i je sprawdzali. Nauczyciele byli Polakami. Jeden miał na nazwisko Buda. Szkoła była w Hucie Krzeszowskiej koło kościoła, budynek był murowany.

Nauczyciel Marian Buda, kierownik szkoły, przywoził skądś kamasze, bo większość dzieci chodziła boso. Ja chodziłem w chodakach. Ojciec w tym czasie był w Niemczech. Mój stryj uszył chodaki z cielęcej skóry, surowe, nie wyprawione, jeszcze z sierścią. Pamiętam jak już po wojnie UNRA dawała obucie. Dwa razy kamasze nam przywozili z UNRY, ale wszystkie były dla mnie za małe. Za trzecim razem miałem już dostać buty z moim rozmiarem. Buda, jak pojechał po te paczki z butami, to już nie wrócił. Zabiła go jakaś nieznana banda. W drodze powrotnej bandyci zastąpili mu drogę, jeden wyskoczył i krzyknął: Stać! Zatrzymali furmankę z rzeczami, które były dla nas, wtedy ktoś z bandytów strzelił do Budy. Zapamiętałem tego nauczyciela, bo on bardzo ładnie rysował i był miłym i dobrym człowiekiem.


Książkę „Zabrali nam dzieciństwo. Wspomnienia wojenne mieszkańców podbiłgorajskich wsi. Część III” można dostać w Urzędzie Gminy Biłgoraj.


Przypisy:

  1. Ks. Antoni Czamarski był proboszczem parafii w Hucie Krzeszowskiej od 1920 r. Został zastrzelony przez Niemców 15 września 1939 r. Wg. Mariana Kurzyny zginął podczas posługi Ostatniego Namaszczenia rannym polskim partyzantom. (M. Kurzyna, Rys historyczny Huty Krzeszowskiej i okolicznych miejscowości, w: Jubileusz 250-lecia powstania kościoła parafialnego pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Hucie Krzeszowskiej, Lublin – Huta Krzeszowska 2016, s. 60-61)
  2. Być może chodzi o egzekucję w Momotach Górnych z dnia 9 lipca 1943 r. gdzie wg. J. Markiewicza zabito 15 osób (J. Markiewicz, Odpowiedzialność zbiorowa ludności polskiej powiatu biłgorajskiego podczas okupacji hitlerowskiej, Warszawa 1958, s. 86) Zarówno Momoty jak i Huta Stara wchodziły w skład gminy Huta Krzeszowska, która została częściowo wysiedlona w lipcu 1943 r. Wywożono głownie mężczyzn, a ludność masowo uciekała do lasów (Biuletyn, cz. II, s. 89)
  3. Relację tę poniekąd potwierdzają źródła archiwalne, zebrane w zbiorze Relacje mieszkańców Gromady, Huty Krzeszowskiej o zbrodniach hitlerowskich popełnionych na jej mieszkańcach (Archiwum Państwowe w Kraśniku, zespół Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Hucie Krzeszowskiej, sygn. 46). W opisie do ankiety, wypełnionej przez Franciszka Szabata czytamy: „Jak zeznaje Szabat Franciszek zamieszkały w Hucie Podgórnej, w roku 1943 przechowywał dwóch Żydów Ślajchera Mortkę i Krychmena Gdolę przez okres około 2 miesięcy. Obawiając się bliskości posterunku żandarmerii i oddziału Wehrmachtu zmienili miejsce ukrywania. Kryhmer Gdola odszedł na Hutę Starą do Sokalki, która obecnie nie żyje. Po wyzwoleniu odszedł i wyjechał do USA. Ślajcher Mortka odszedł do Małka Franciszka zamieszkałego w Pęku i tam przebywał do czasu pojawienia się oddziału AL. Następnie wstąpił do oddziału AL. Pod dowództwem Kunickiego Michała i po wyzwoleniu pracował we Wrocławiu, skąd wyjechał do Izraela”.
  4. Krwawa bitwa na Porytowym Wzgórzu, stoczona przez oddziały partyzanckie z Niemcami w dniu 14 czerwca 1944 r., została bardzo szczegółowo opisana w historiografii. W jednym z najnowszych opracowań na temat akcji Sturmwind I czytamy o trasie wycofywania się oddziałów partyzanckich spod Porytowego Wzgórza: „Manewr wyjścia z okrążenia został zakończony rankiem 15 czerwca wraz z przekroczeniem rzeki Bukowej. Z tą chwilą wygasły kompetencje dowództwa zgrupowania, a poszczególne oddziały znowu działały samodzielnie. Po postoju we wsiach Szeliga i Ciosmy większość oddziałów AL. i radzieckich wyruszyła w kierunku Puszczy Solskiej. W Lasach Janowskich pozostała grupa partyzantów z 1 Brygady AL. im. Ziemi Lubelskiej, która powróciła w rejon Jarocina i oddziały NOW-AK. „Ojca Jana”, który znalazł schronienie wśród bagien w miejscu nazywanym „Kruć”. Jeszcze w trakcie wycofywania się część oddziałów radzieckich odłączyła się od zgrupowania aby samodzielnie przebić się na zachód, w kierunku Lasów Lipskich. Zostały one niemal doszczętnie rozbite przez Niemców, zginęli dowódcy Czepiga i Wasilenko (P. Widz, STURMWIND I – niemieckie działania przeciwpartyzanckie w Lasach Janowskich 11-15 czerwca 1944 r., w: Akcja Sturmwind i bitwa pod Osuchami  – czerwiec 1944, Biłgoraj 2021, s. 52)
  5. Według aktu zgonu zmarł on 15 czerwca 1944 (Akta zmarłych parafii Huta Krzeszowska 1935-1944, akt zgonu numer 49, k. 172). Z kolei w portalu straty.pl czytamy, że został on rozstrzelany przez żołnierzy „Ostlegionu” w dniu 14 czerwca 1944 r.
  6. We wspomnieniach okolicznych mieszkańców wspomnienia o tej bitwie są nadal żywe. Warto zarysować jak do niej doszło. Po bitwie na Porytowym Wzgórzu oddziały Armii Ludowej zatrzymały się na postój w Ciosmach. Po południu 15 czerwca doszło do walki pomiędzy Ciosmami, Hutą Krzeszowską a Szeligą. Oddziałem kałmuckiej kawalerii, atakujący z zachodu w kierunku Ciosmów, natknął się na oddział ubezpieczenia sierż. Aleksandra Szwechata. Oddziały sowieckie i AL zaatakowały tyły wroga, zdobywając tabory i 140 koni (M. Kurzyna, Rys historyczny, s. 79; W. Tuszyński, Operacja „Sturmwind”, Warszawa 1964, s. 58-59)
  7. Adam Kusz pochodził z Sierakowa i od 1943 r. był członkiem oddziału „Ojca Jana”. Po śmierci kpt. Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka” w 1946 r. objął dowództwo oddziału, który istniał w latach 1847-1950 (M. Kurzyna, Rys historyczny, s. 85; https://podziemiezbrojne.ipn.gov.pl/)

Related posts

Leave a Comment