Image default
Historia regionu Osówek

Czesław Aleksak – Wspomnienia z lat młodości. Część 9 – ostatnia

Od kradzieży butów do Ali Baby    

     Cieszył się mój ojciec że będę stolarzem. Uważał, że zawody potrzebne ludziom na co dzień są bardzo atrakcyjne i mogą przynieść najwięcej satysfakcji. Już planował, co by to było gdybym tu wrócił i założył warsztat, nowoczesny i potrzebny. Tylko żeby meble były wyrabiane z prawdziwego drewna, a nie z tych płyt paździerzowych czy wiórowych, bo to nic nie warte. Polemizowałem czasem z ojcem i mówiłem: – tato, przecież u nas jeszcze nie ma prądu elektrycznego, to o czym tu mówić? Bez tego nie ma postępu ani wydajności.
Ojciec jednak mnie zapewniał, że prąd kiedyś będzie. Ludzie z Osówka już pisali do władz, a nawet do samego Korczyńskiego, żeby tę złą sytuację uzdrowić, bo nie może być tak, że hitlerowski okupant nas likwidował, zaś władza ludowa jakby tego nie chce zauważyć i jeszcze nas w technice oraz w postępie dyskryminuje. Miał też plany, żeby własnym sumptem zlecić budowę małej elektrowni wiatrowej, w postaci wiatraka ze śmigłami, bo to niegodne i przykro żyć tak prymitywnie, zwłaszcza gdy inni pysznią się tym wielkim dobrodziejstwem posiadania dostępu do energii elektrycznej.

     Po wakacjach we wrześniu powróciłem do szkoły i do internatu. Zaszły jednak w zmiany w kierownictwie internatu. Dotychczasowy kierownik internatu zbiorczego został zastąpiony przez nowego, bardzo zasadniczego Jana S., rzekomo byłego i zasłużonego partyzanta. Nie było tajemnicą, że kierownikiem internatu dla uczniów technikum górniczego, był też były partyzant, z ubytkiem palców u jednej ręki, i że był to człowiek lubiany przez uczniów tego technikum. Z Janem P. było chyba dużo trudniej. Miałem się wkrótce o tym przekonać. Był zdecydowanie przeciwieństwem metod wychowawczych Janusza Korczaka. Wprowadził wiele nowych zwyczajów, jakieś meldunki na wzór wojskowy, i inne takie tam zgłoszenia wszelkich nieprawidłowości, co wcale mnie osobiście nie raziło, ale bywało powodem do zakłopotania. Pierwszym takim nieprzyjemnym momentem było, że śmiałem powrócić do internatu trzy minuty po godzinie 20-tej i musiałem się tłumaczyć gdzie byłem. Wyjaśniłem, że uczęszczam na stałe zajęcia w Miejskim Domu Kultury, na które uzyskałem już wcześniej zgodę poprzedniego kierownictwa internatu. Jakoś to się zakończyło ale jednak z komentarzem kierownika, że kto to widział, żeby wychowankowie tak sobie chodzili gdzie chcą i że trzeba zgodę każdorazowo co półrocze (czy kwartał?) odnawiać. Już wiedziałem, że nie będzie mi z tym panem lekko. I tak było. Miałem okazję zarobić trochę pieniędzy wspólnie ze znajomym na rozładunku wagonów z cegłą. Załatwił mi rękawice i jakoś ten wagon daliśmy radę opróżnić. Kupiłem sobie wtedy takie modne (chyba jugosłowiańskie) pantofle ze skóry jakiegoś gada, błyszczące i prawie krzyk mody. Nie cieszyłem się nimi długo. Wtedy, gdy byłem na zajęciach szkolnych, złodziej zakradł się jakoś do szafki, nie przypuszczam żeby otworzył kłódkę, ale prawdopodobnie odkręcił ściankę tylną ze sklejki i tamtędy łup wyciągnął. Fakt ten musiałem zgłosić w meldunku wieczornym jaki składały wszystkie sale. Nie było na to żadnego odzewu. Ale można było jeszcze zgłosić osobiście ustną skargę do kierownictwa w wyznaczone wieczory o godzinie 20-tej i z tej możliwości chciałem skorzystać. Przecież stała się mi krzywda i jakby nie było kradzież! Akurat tego dnia byłem na zajęciach w Teatrze Poezji i wracając udałem się od razu do pana kierownika ze skargą. Melduję się jako mieszkaniec sali nr itd żeby zgłosić fakt kradzieży moich butów. No i zaczęło się. Najpierw pytanie, dlaczego to wychowanek jest  jeszcze w kurtce? Wyjaśniłem, że wracam bezpośrednio z zajęć i korzystam by skargę złożyć niezwłocznie. Padł rozkaz: marsz do sali, rozebrać się i umyć najpierw ręce! Posłusznie poszedłem na to trzecie piętro, rozebrałem się i umyłem ręce. Zszedłem na dół i melduję się ponownie w sprawie skargi. Znów pada rozkaz: marsz do sali i wyczyścić paznokcie! Postanowiłem wytrzymać tę presję i wykonać polecenie. Wróciłem po kwadransie i czekam na reakcję kierownika. Pada rozkaz: mów o co ci chodzi! No to mówię: tak jak mówiłem za pierwszym razem, teraz powtarzam, że skradziono mi buty. To rozwścieczyło pana kierownika że aż się zatrząsł… tyś nic nie mówił a tylko bąkał coś pod nosem! Mówię: – proszę wybaczyć jeśli tak było, może to po prostu mój brak odwagi. Mówię prawdę… Na ten mój spokój pan kierownik zareagował jeszcze bardziej obcesowo: – wynoś się, bo jak się jeszcze bardziej zdenerwuję, to cię okaleczę! No i poszedłem jak niepyszny. I pomyślałem, że te wszystkie meldunki i inne ceregiele, to po prostu mania wielkości, czy czegoś co ma zbudować tylko opinię, jaki to pan kierownik ideał porządku i dyscypliny. Już wiedziałem, że wcale moja strata go nie obchodzi. Mało tego, spodziewałem się prześladowań. I tak było. Zaraz do mojej szkoły przyszedł podobno z internatu wniosek o przykładne ukaranie mnie lub obniżenie stopnia z zachowania oraz pozbawienie stypendium, za rzekomo złe moje zachowanie wobec kadry wychowawczej internatu. Miałem szczęście, że wcześniej mój problem z kradzieżą butów zgłosiłem wychowawcy klasy, czyli zastępcy dyrektora szkoły. Opowiedziałem wszystko ze szczegółami i pytałem o radę, jak mam się zachować, żeby jakoś przebrnąć przez tę matnię z kolczastego drutu. Pan dyrektor spokojnie powiedział: – Aluś, nie przejmuj się. W razie czego postaram się załatwić ci inny internat. Zachowuj się spokojnie i przyzwoicie. Próbowałem, lecz widziałem już wzrok nieżyczliwy innych dwóch wychowawców. Byłem pewien, że chcą się mnie pozbyć ze względu na mój niełatwy charakter. No i stało się. Do moich rodziców wysłano telegram z wezwaniem, żeby natychmiast oboje stawili się w sprawie syna, nie precyzując dlaczego. Rodzice wystraszeni przyjechali, zostali przyjęci przez samego kierownika, który przedstawił im moją sytuację tak groźną, że muszą koniecznie mnie stąd zabrać w trosce o moją i ogólną moralność. Kazał im podpisać zobowiązanie, że w ciągu 7 dni zabiorą mnie z internatu na swoją odpowiedzialność. Podpisali i potem dopiero zobaczyli się ze mną. Chcieli mnie zabrać ze sobą ale zaprotestowałem – tu muszę tę szkołę skończyć. Nie jestem nic nikomu winien, żebym musiał stąd uciekać. Znajdę sobie kwaterę i jakoś dam radę. I znalazłem lokum u kolegi szkolnego Antka B. w dzielnicy Bytomia zwanej Miechowice. Antoś był dobrym kolegą i spaliśmy w jednym łóżku. Czułem się tam jak w rodzinie. A dodam że rodzina pochodziła ze Lwowa i była naprawdę wzorem dobrej rodziny. Piszę to mając łzy w oczach, bo jak krańcowo różne mogą być poglądy na wychowanie i życie rodzinne – na co te wszystkie rygory, restrykcje i surowe regulaminy, gdy nie ma współczucia, życzliwości, miłości albo szacunku.

     W Miechowicach mieszkało jeszcze dwóch innych szkolnych kolegów: Janek W. z którym siedziałem w ławce, oraz Wili S.. Spotykaliśmy się czasem w czwórkę i były to miłe chwile. Antoś jako hobbysta hodował kurki liliputki oraz króliki, tak jak wielu tutejszych przedstawicieli rodzin górniczych. Ale mieszkałem tam chyba ze trzy miesiące i potem przeprowadziłem się do kolegi Edwarda w Centrum Bytomia, który był razem ze mną w zespole Teatr Poezji przy MDK w Bytomiu. Tam też nie zagrzałem długo miejsca, bo nadarzyła się ta okazja, obiecana przez pana dyrektora i trafiłem do innego internatu zbiorczego, gdzie trzon stanowili chłopcy ze szkół budowlanych. Umieszczono mnie w największej sali, gdzie mieszkało 14 wychowanków. Wychowawcy nazywali tę salę Ali Baba, że niby “Ali Baba i czternastu rozbójników”. I znów musiałem się aklimatyzować od nowa, lecz skutecznie i bez większych problemów. 

Zawody w siłowaniu, milicja, wycieczki i koniec nauki!

     W nowym miejscu nowe obyczaje ale chłopcy jak wszędzie, różni i czasem skłonni do wybryków. W mojej sali tym razem ja miałem przewodzić. Okazało się, że jestem najsilniejszy w sali we wszystkich konkurencjach jakie tam wymyślono. A zwyczaj był taki, że z najsilniejszym mierzył się jeden z wychowawców. No i przyszło zmierzyć się i mnie. Nie zabiegałem o to, ale nowi koledzy skwapliwie donieśli panu, że jestem nowy i teraz najsilniejszy, więc nie było rady i musiałem poddać się próbie. Myślę, że to była przede wszystkim próba charakteru, bo wygrywając można też przegrać, a przegrywając można coś innego wygrać. Spróbowaliśmy się na ręce i rzeczywiście pan wychowawca, który był niewiele młodszy od mojego ojca, dysponował bardzo dużą siłą. Postanowiłem nie mocować się do upadłego i poddać prawą rękę. Ale gdy przyszło zmierzyć się na lewą to już spróbowałem udowodnić, że też mam trochę samozaparcia i bez wielkiej manifestacji przewagi, lecz jednak położyłem rękę pana na stół. Był to precedens podobno, bo nikt jeszcze tego nie dokonał. Pan wychowawca pogratulował i przyrzekł mi, jako należycie wysportowanemu wierzyć w moje możliwości, że w mieście nie dam się pobić byle komu i mogę poruszać się bezpiecznie. Kiedy będę potrzebował zgody na wyjście dodatkowe z internatu to zawsze mi zgody udzieli. Miałem z tym dobrze, bo jeśli coś trzeba było załatwić akurat w mieście, to już nie miałem z wyjściem problemu.  A potem było jeszcze wiele różnych zmagań fizycznych, które wymyślaliśmy na doskonalenie kondycji fizycznej. Było np. podciąganie się na drążku, pompki albo przysiady. Doszło już do tego, że aby koniecznie wygrać, pewnego wieczoru wykonałem prawie 500 przysiadów! Tylko że na drugi dzień ledwie zaszedłem na szkolne zajęcia warsztatowe. Od tamtej pory zacząłem trenować już bardziej rozważnie.

     Wracając do sprawy wniosku kierownika byłego internatu o ukaranie mnie przez moją szkołę, to ku mojemu zadowoleniu zdjęto ze mnie funkcję wójta klasy, choć jako uznany lider i tak miałem w klasie najwięcej do powiedzenia. Zachowałem jednak pozostałe przywileje, w tym najważniejsze stypendium. Nie mogłem jednak pogodzić się z tym, że sprawa kradzieży tak sobie została zlekceważona. Czyli mam wnosić z tego że wolno kraść? Akurat w pobliżu warsztatów szkolnych był komisariat Milicji Obywatelskiej. Postanowiłem w przerwie śniadaniowej podejść do tego komisariatu i zapytać, czy w ogóle jakieś postępowanie w sprawie kradzieży butów toczy się w milicji, a jeśli nie to co mam zrobić w tej sprawie. Opowiedziałem moją historię a milicjant dyżurny kazał mi opisać to wszystko dokładnie i złożyć wniosek o dochodzenie w komisariacie. Zrobiłem tak jak kazano. Czekałem chyba przeszło miesiąc i dostałem wezwanie na przesłuchanie w określonym dniu i godzinie. Dostał też wezwanie kierownik i jeden z wychowawców. Spotkaliśmy się tam w poczekalni z wzajemnym brakiem życzliwości. Pan Jan S. wprost do mnie wypalił: – niedoczekanie twoje gówniarzu, żebym ja chodził tutaj za twoimi zasranymi butami!
Zaś towarzyszący mu wychowawca jeszcze ten jego stan zdenerwowania podkręcał: – Panie Kierowniku! Jak ja żyji tyle lat, tak jeszcze nie widział, żeby wychowanek szedł zgłaszać na milicji przeciwku swojemu nauczycielowi.
Faktycznie sprawa wyglądała sensacyjnie, ale co miałem robić, godzić się z tym? To było wbrew zasadom jakich nas uczniów uczono. Co prawda kiedyś szanowna pani Gembarzewska mówiła nam, że “pokorne cielę dwie matki ssie“, lecz gdyby wszyscy byli tacy pokorni, to zapewne zostaliby tylko sami świątobliwi mężowie i żadnych powstań narodowych by nie było. Pan kierownik i wychowawca składali wyjaśnienia czy zeznania pierwsi przede mną. Wezwano potem i mnie, żeby zakomunikować mi, że jestem niemile widziany w tym mieście i powinienem je niezwłocznie opuścić. Zapytałem więc jak wygląda sprawa mojego wniosku o zgłoszeniu kradzieży butów, na co zbyto mnie odpowiedzią że “w trybie normalnym i podlega sprawdzaniu”. Tak wyglądało to wtedy i nie wiem czy dziś wyglądałoby inaczej. Zrobiłem co mogłem i już więcej tą sprawą głowy sobie nie zawracałem.

     Dobrze miałem z chłopakami z budowlanki. Czasem trafiały się im okazje, żeby parę złotych zarobić na jakieś lody, albo modne spodnie czy gadżety. Brali wtedy i mnie do pomocy no a później żyło się nieco po pańsku. Były też ciekawe zdarzenia z okazji doraźnego pomieszkiwania tam egzotycznych mieszkańców o innym kolorze skóry – byli to prawdopodobnie studenci z Ghany czy innego afrykańskiego kraju. Kiedyś pobili się na jadalni. Używaliśmy wtedy takich metalowych dzbanków, z których podczas posiłku nalewało się do kubków kawę zbożową albo herbatę. Afrykańczycy kiedyś pokłócili się między sobą i doszło między nimi do bijatyki. Było zabawnie, kiedy walili się pustymi dzbankami po głowach i słychać było takie charakterystyczne BUMM BUMM. Raz pomieszkiwali tam parę dni uczestnicy jakiegoś kursu piekarniczego czy kucharskiego. Doszło tam do zawodów siłowych na rękę. No i ktoś tam też zaproponował mnie, jako miejscowego przedstawiciela. Byłem trochę zły z tego powodu, bo nie chciałem takich popisów i wystarczało mi to co miałem, autorytet i uznanie wśród kolegów jako zupełnie wystarczające. Chodziło o zabawę, jak mnie zapewniano. No to zgodziłem się, że ze zwycięzcą zmierzę się dla tej zabawy. Łatwo się mówi “dla zabawy”, gdy niektórzy młodzi ludzie żyją tym bardzo serio i przeżywają tragedie, jeśli przegrają. A mój przeciwnik wyglądał na osiłka który raczej wygrywa i nie przegrywa. Ręce miał grube i owłosione bogato, że moje przy nim wyglądały niemal jak dziecięce. Trudno, przegrać mi z nim przynajmniej nie będzie wstyd. No i położył mnie na prawą rękę ale już na lewą nie pozwoliłem się położyć i musiał się poddać. I tak “honor sali Ali Baba” został uratowany.

     Wracając do zajęć szkolnych, w ostatnim roku nauki już było pełne uczucie sukcesu. Nauczyliśmy się wiele, że mogliśmy podjąć pracę w każdym stolarskim zakładzie. A co najważniejsze, nauczyliśmy się starych technik produkcji i wykończenia mebli. Ręczne wykonanie politurowania na połysk (znane jako “wysoki połysk”) wymaga wiedzy, zręczności i siły. Wykonać politurowanie maszynowo też wymaga doświadczenia, ale ręcznie trzeba się czasem mocno napracować. Egzamin praktyczny wszyscy zaliczyliśmy z ocenami dobrymi i bardzo dobrymi a ja uplasowałem się gdzieś w pierwszej trójce czy czwórce uczniów. Byłem bardzo dumny z tego. Klasa zajęła pierwsze miejsce w rywalizacji o oceny i korzyści materialne z zajęć praktycznych i w nagrodę pojechaliśmy na wycieczkę w Tatry do Zakopanego. Skromnie było ale wesoło, nawet z gitarą i harmonijką ustną. Dziewczyny oglądały się za nami i subtelnie dawały znaki, że chcą się z nami zaprzyjaźnić. Kadra wychowawcza nam towarzysząca i prowadząca wycieczkę zabraniała nam tajnych i bezpośrednich kontaktów z miejscowymi przedstawicielami młodzieży, bo jakby wiadomo że górale bywają zadziorni i dumni, więc po co nam jakieś kłopoty.

     Zdjęcie z wycieczki szkolnej do Zakopanego. Siedzę na kamieniu w strumieniu i gram na ustnej harmonijce. Kolega Marian F. który tu próbuje grać na gitarze, już odszedł od nas. Z tyłu chłopak miejscowy, który nas polubił:

     No i przyszedł koniec nauki w szkole. Byłem trochę zawiedziony, że pan Emil L. niejako wywiódł mnie w pole. Przygotowałem się na egzamin zawodowy bardzo dobrze wierząc, że ocena z egzaminu będzie na świadectwie. A tu okazało się, że na świadectwie wpisuje się ocenę z całego okresu nauki. Pan Emil zawsze ostrożnie zawsze stawiał mi z odpowiedzi czwórkę mówiąc “poprawisz to sobie na piątkę, kiedy zdasz na egzaminie”. Parę lat później miałem się ponownie przekonać, że niektórzy nauczyciele z upodobaniem stosują to niecne oszustwo. Pan Emil był kawalerem i do tego przystojnym. Ale jakoś do pań chyba nie miał szczęścia, być może z powodu pewnej nadgorliwości albo obawy przed nimi? Zdarzyło się kiedyś, że skradziono mu w pokoju nauczycielskim kurtkę, w której miał klucze od swojej kawalerki. Dziwne to było, bo kurtka była już używana i raczej na handel się nie nadawała. Być może ktoś gdzieś mu ją dla kawału schował. Ale do domu już pan Emil dostać się nie mógł bez swoich kluczy. Przyszedł po mnie do internatu, żebym pomógł mu jakoś włamać się do własnego mieszkania. Pożyczyłem od stróża łom, siekierę, młotek i dłuto, żeby jakoś sforsować te drzwi. Stajemy obaj przed tymi drzwiami i żal serce ściska żeby je niszczyć. Przecież to później będzie niewątpliwie ślad po włamaniu i może konieczna będzie wymiana drzwi? Zrezygnowany nieco, wziąłem rozpęd jednego kroku i prawym barkiem uderzyłem w skrzydło, planując wyłamanie rygla zamka. Nagle znalazłem się w środku pokoju! Okazało się że rygiel zamka wierzchniego trzymała tylko mała drewniana listewka przybita do drewnianej futryny dwoma niespełna półtora-calowymi gwoździami. Uśmiałem się setnie z tego powodu i mówię: – panie Emilu, pan nas uczy przedmiotu zawodowego a u pana w domu taka “lipa”? To musi pan koniecznie zmienić! Już byłem pełnoletni, więc na to konto, że tak szczęśliwie jednak wyszło, wypiliśmy razem po lampce wina.

     W czerwcu, na jedną z ostatnich lekcji szkolnych, przyszedł agent z Huty Zygmunt proponując młodym stolarzom zatrudnienie w charakterze modelarza. Modelarz w hucie to stanowisko pracy, gdzie wykonuje się drewniane modele na wykonanie form odlewniczych. Czynności i maszyny są tam podobne jak dla stolarzy. Przy hucie jest hotel robotniczy, czyli tanie zakwaterowanie i trzeba odbyć (jak prawie wszędzie) najpierw wstępny staż pracy. Ja i kolega Norbert W. który w Bytomiu mieszkał, postanowiliśmy spróbować i skorzystać z tej propozycji już od początku lipca. Pierwsza praca, nie pojechałem na wakacje bo chciałem się już jakoś usamodzielnić. Napisałem do rodziców i siostry, która w Lublinie już też zaczynała swoje doświadczenia z pracą:
Kochani! Żniwa i sianokosy zróbcie sami. Muszę spróbować co umiem.


I to koniec wspomnień Czesława Aleksaka z okresu młodości szkolnej publikowanych na niniejszych łamach. To co się wydarzyło później, czyli przeprowadzka do Gdyni, praca w stoczni i nauka w technikum dla pracujących, autor zawarł w swojej książce „Poszukiwanie kodu DNA we wspomnieniach młodości” (Pieszyce, 2020).
Koniec wspomnień z młodości, ale nie koniec pięknego i żywego pióra pana Czesława. Autor pojawi się na stronie Lasów już niebawem w nowym cyklu: „Opowieści z Osówka”.

Related posts

2 komentarze

Sylwester Kuziora 9 listopada 2020 at 20:47

Super wspomnienia. Proszę o podanie gdzie można dostać książkę “Poszukiwanie kodu DNA we wspomnieniach młodości”.

Reply
Czesław Aleksak 9 listopada 2020 at 22:52

Nakład książki był niewielki i jest u autora. Ale jest możliwość odstąpienia jednego egzemplarza. W tej sprawie osobiście odpowiem Panu Sylwestrowi. Dodam tylko, że książka powstała ze względów sentymentalnych, jako ewentualna pamiątka dla rodziny i przyjaciół.

Reply

Leave a Comment