Opowieść o Antonim, sąsiedzie z rodzinnej wsi.
Antoni był bratem Józefa S. i mieszkał niedaleko od niego. Obaj nie przepadali za sobą. Józef był młodszy, żonaty i miał do wykarmienia pięcioro dzieci. Antoni zaś całe życie był kawalerem, ale kiedyś zaimponował mi niesamowicie. Dla fantazji raczej czy dla towarzystwa, niegdyś kupił sobie piękną klacz, zowiąc ją imieniem Basia. Tak ją obłaskawił, że w tajemnicy nauczył się jazdy na niej wierzchem. Kupił piękne siodło oraz resztę akcesoriów i w pewne święto (chyba we Wniebowstąpienie NMP, czyli Matkę Boską Zielną), wybrał się do uczestnictwa w uroczystej banderii, towarzyszącej uroczystościom parafialnym w Potoku Wielkim. Osobiście widziałem go wtedy w Potoczku (okazyjnie będąc w odwiedzinach u moich rodziców w Osówku, chyba w latach 80-tych ub. wieku) jadącego dumnie wierzchem na koniu w butach “oficerkach”, w spodniach “bryczesach” i ogólnie jakby w ułańskim stroju. Naprawdę, byłem wtedy dumny, że mam takiego znajomego, kiedyś sąsiada w rodzinnej wsi.
O Antonim, chyba najsłynniejszym we wsi kawalerze, były różne powiedzonka i prawie legendy, choć prawdę o nim znali tylko nieliczni. Wolał słuchać innych niż opowiadać o sobie. Był starszy od mojego ojca o 11 lat i ciągle ciekaw świata. Gdy mnie spotkał to pytał (o Niemców): – jesteś teraz gdzieś tam na zachodzie, to może powiesz mi, co tam słychać u Niemców? A ja akurat nie interesowałem się polityką w takim stopniu, żeby mu jakoś sensownie odpowiedzieć. Tłumaczyłem, że są dwa państwa niemieckie, jedno w którym rządzą ruscy i drugie, w którym wojska amerykańskie, angielskie i francuskie trzymają porządek. Zastanawiało mnie to, czemu tak dopytywał się o Niemców i dopiero dużo później przypadkowo, już po jego śmierci, sprawa się wyjaśniła. Antoni w czasie wojny był zabrany na przymusowe roboty na rzecz III Rzeszy. Pracował w zakładach zbrojeniowych specjalnego przeznaczenia i o wyjątkowym rygorze. Prawdopodobnie było to Warnemunde, czyli produkcja pocisków V1 i V2. Pracować musiał ciężko i cierpiał niedożywienie, po prostu głód. Zdarzyło się mu najść innego pracującego z nim Polaka podczas konsumowania jakiegoś mięsa. Zapachniało Antoniemu rosołem albo podobną potrawą, więc żarliwie prosił żeby ów współtowarzysz dał mu choć posmakować trochę tego rarytasu. Spytał go przy okazji, co to za jadło i skąd je ma? Współtowarzysz poczęstował go chętnie i wyznał mu w tajemnicy największej, że po prostu zabił i ugotował jakiegoś niemieckiego psa. Odtąd już im obu grozi niebezpieczeństwo, bo choć pies w fabryce nie pracuje, to przecież wartość dla Niemców może mieć większą niż jakiś tam jeniec, czy inny pracujący knecht.
Po wojnie Antoni mieszkał tylko z matką. Jego ojciec, jako amerykański żołnierz, zdaje się poległ w czasie I-szej wojny światowej i z tego tytułu jego żona, czyli matka Antoniego, otrzymywała po mężu wojenną rentę w dolarach, walucie bardzo poszukiwanej, zwłaszcza w socjalistycznym ustroju. Żyło się mu zdrowo i swobodnie. Na tym małym spłachetku pola i łąki wiele nie mógł osiągnąć, ale wzorem innych gospodarzy hodował parę kur, krowę lub konia. Gospodarzył się oszczędnie i nie prowadził wystawnego życia. Po wojnie był we wsi jednym z dwóch posiadaczy rowerów, w tym o tzw. drewnianych rafkach, obręczach kół na których były gumowe dętki oraz czerwone opony, podobno z kauczuku. Później, gdy już wkroczył większy postęp i przyszła moda na motoryzację, za swoje dolary w Pewexie kupił sobie skuter, dokładniej mówiąc motorower z osłonami m-ki Jawa, budząc podziw i zazdrość u niektórych kawalerów. Gdy zmarła matka (co chyba osiągnęła życzeniową setkę) żył sobie sam, nadal odżywiając się skromnie, na dzisiejsze czasy rzec by można dietetycznie: mięsa mało a więcej mleka i nabiału, jakieś zupy własnego pomysłu i czasem kieliszek nalewki z jeżyn zalanych spirytusem. Zachował długo swoją sprawność fizyczną. W wieku 85 lat potrafił jeszcze w ciągu dwu i pół godziny pokonać rowerem trasę do Rejonu Energetycznego w Janowie Lub. ok. 20 km “tam i z powrotem”, po terenie gdzie są spore wzniesienia. Rok później spotkałem go na pogrzebie mojego ojca. Wydał się mi kwitnącym zdrowiem i z całkiem dobrą kondycją.
Antoni nikomu nie zazdrościł ani źle nie życzył. Starał się postępować jak prawy chrześcijanin i co niedziela obowiązkowo był w kościele. Pijaństwa i wulgarności wprost nie znosił. Złodziejstwo i lenistwo zdecydowanie potępiał. Ale na starość podobno stała się mu krzywda. Jako człowiek przezorny i zapobiegliwy, składał zaoszczędzone dolary na “czarną godzinę”. Kładł je do szklanych słoików, owijał jeszcze w szmaty i zakopywał w lesie w miejscach jemu wiadomych. Wydawało się to bezpieczne, gdy zdarzyć się mogło że rabusie coraz częściej zapuszczając się w te strony, czyhali na samotnych ludzi, którzy uciułali coś na trudny czas. I jednak chyba ktoś wyśledził Antoniego. W te strony zaczęli przyjeżdżać myśliwi, rowerowi turyści i poszukiwacze militariów z czasów wojny i partyzantki. Nikt nie wie jak było a Antoni wcale nie przyznał się do tego. Plotka jednak mówi o tym, że pewnego wieczoru Antoni wyszedł z domu do lasu i wrócił z niczym, czyli nie odnalazł zakopanych dolarów. Niektórzy twierdzą, że źle zinterpretował miejsce, czyli zapomniał gdzie zakopał swój skarb. Inni twierdzą, że zauważył to myśliwy (albo kłusownik?) co przyczaił się na drzewie, by zapolować na jelenia, sarnę czy dzika – zauważył człowieka, wziął lornetkę i dokładnie wyszpiegował Antoniego. Jeszcze inni twierdzą że i bez lornetki można było to ukryte miejsce znaleźć, posługując się minerskim szperaczem co wykrywa metale. Słoiki typu twist mają metalowe wieczka, więc wykrywacz metali może dać sygnał, że pod warstwą leśnego mchu kryje się element metalowy.
Prawie wszyscy we wsi zorientowali się, że Antoni jest bez dolarów, po jego minie i wyglądzie. Ktoś z rodziny zgłosił jego trudną sytuację do urzędu gminnego, żeby przyznano mu socjalny zasiłek.
Odszedł w samotności i zapomnieniu. Podobno zmarł chorując na zapalenie płuc. Było już za późno by go uratować. Zresztą na takim odludziu to pomoc przychodzi rzadko i nie w porę. Napisałem o nim, bo choć nie był zakonnikiem to żył godnie i prawie jak zakonnik.
10.10.2020 r.