Image default
Historia regionu Osówek

Historia, którą chcę opowiedzieć moim wnukom

Być dziadkiem, to odpowiedzialność, duma czy zaszczyt?

Moim wnukom, Krzysztofowi i Patrykowi to wspomnienie poświęcam.    

W czasach moich dziadków i babć świat XIX i początku XX wieku był zupełnie inny; bez telewizji, Internetu czy lotów na Księżyc i Marsa. Ale ludzie choć żyli nie raz ubożej, to mieli też swoje marzenia i pasje, kłopoty i problemy. Wtedy były inne narodowościowe i społeczne struktury, mniej było kolei i dobrych dróg. Polska jako państwo nie istniała, bo od 1795 roku była pod zaborami trzech cesarstw: Niemiec, Austrii i Rosji. Moi dziadkowie, zarówno ze strony mojej mamy, jak i ze strony ojca, urodzili się w zaborze rosyjskim, czyli tak zwanej Kongresówce, to jest Królestwie Kongresowym utworzonym na Kongresie Wiedeńskim trzech zwycięskich władców Prus, Austrii i Rosji po klęsce cesarza Francuzów Napoleona pod Waterloo w 1815 roku. Kongresówka była niestety najbardziej zaniedbanym przez władze carskie zaborem, biednym i gospodarczo zacofanym. Dlatego też wiele ludzi emigrowało za granicę w poszukiwaniu pracy i godnego życia. Odbywało się to na różne sposoby, to jest legalnie i nielegalnie przez “zieloną granicę”. Były też dalekie wyprawy aż na drugą półkulę do Ameryki czy Kanady, gdzie już wcześniej zadomowili się krewni albo dobrzy znajomi. Z tego co przekazali mi moi rodzice, mój dziadek ze strony mojej mamy Marianny, Błażej Rapa, był w Ameryce, gdzie zarobił trochę cennych amerykańskich pieniędzy i wrócił zdaje się w czasach rozpoczynającego się wielkiego kryzysu gospodarczego. Ciekawostką jest to, że dziadek Błażej był podobno mężczyzną postawnym i przystojnym, a w młodości służył w gwardii cesarskiej rosyjskiego cara, co później w czasie II wojny światowej miało się mu trochę przydać. Zaś mój dziadek Józef oraz babcia Józefa (z domu Mosionek) ze strony mojego ojca Jana, za młodych lat co roku przed I wojną światową wyprawiali się do pracy w Niemczech. Tak to osobiście opisuje mojego dziadka Józefa, mój ojciec Jan Aleksak we własnych wspomnieniach:

“Ojciec mój Józef pochodził z wioski Osówek, powiatu Janów Lubelski, co należał do zaboru rosyjskiego, bardzo blisko granicy z Austrią.  Będąc członkiem bardzo biednej i licznej rodziny, bo składającej się z 10-ciorga dzieci i będąc w dodatku pasierbem, od najmłodszych lat chodził po służbach, u bogatszych gospodarzy pasąc krowy, a gdy był starszy, pomagał pracować w polu lub w lesie. Od siedemnastego roku życia corocznie nielegalnie przechodził granicę austriacką, a stąd już łatwo było dostać się do Niemiec na roboty, do dworów lub do fabryk. Wyjeżdżać na roboty trzeba było na przedwiośniu, a wracać przed Nowym Rokiem do domu, bo rząd niemiecki nie pozwalał obcokrajowcom na Nowy Rok znajdować się w Niemczech.
Tak więc wędrował corocznie, aż do czasu pierwszej wojny światowej w 1914 roku. Po wybuchu wojny wszystkim robotnikom sezonowym już nie wolno było wracać do domu, ani samowolnie poruszać się po kraju – byli traktowani jak jeńcy wojenni, często cierpieli głód, bo żywność ich składała się przeważnie z brukwi, a zmuszani byli do ciężkiej pracy za mizerną zapłatę, która ledwie wystarczała na słabe wyżywienie i jakie takie okrycie. Wyszkolenia ojciec żadnego nie posiadał – jako samouk z trudem mógł się podpisać i cokolwiek na książeczce od nabożeństwa przeczytać.”

“Pracując we dworze w Niemczech zapoznali się mój ojciec z matką i postanowili się pobrać. Ślub odbył się dnia 19 marca 1917 roku w kościele w Neustrelitz. Osobliwością było to, że 19 marca to  dzień Świętego Józefa, a ojcu (też) było Józef, a matce Józefa. Po ślubie jako małżeństwo, ojciec i matka otrzymali małe, ale już osobne mieszkanie, bo kto był pojedynczo (to) mieszkali po kilku, jeżeli mężczyźni, i po kilka, jeżeli kobiety.  W tym dworze i mieszkaniu w dniu 16 stycznia 1918 roku przyszedłem na świat.  W tym czasie i tam był zwyczaj, że sąsiedzi i koledzy składali noworodkowi oraz rodzicom życzenia i prezenty, przeważnie w postaci pieniędzy. Nie wiem czy te życzenia się spełniły, czy coś innego wpłynęło na to, że choć dotychczas nie miałem dużych sum pieniędzy, ale miałem (do nich) szczęście, bo zawsze się mnie pieniądze trzymały do dnia dzisiejszego. W dniu 10 lutego odbył się mój chrzest. Ojcem chrzestnym był najlepszy kolega mojego ojca, Tofil Jan pochodzący z Brzezin, które są sąsiednią wioską Osówka. Od imienia mojego chrzestnego otrzymałem imię Jan, bo tak sobie życzyli rodzice i mój ojciec chrzestny. Matką chrzestną była Paulina Magolon, rodzona, ale już zamężna siostra mojego ojca. Oboje chrzestni pracowali w jednym dworze z moimi rodzicami.”      

Jesienią 1919 roku moi dziadkowie Aleksakowie z synkiem (czyli późniejszym moim ojcem) Janem powrócili do Polski, kraju, który szczęśliwie po 123 latach zaboru odzyskał niepodległość. Ale teraz dopiero zaczęły się poważne problemy mojego dziadka i babci, która powróciła do rodzinnego domu we wsi Dawidów koło Radomia, lecz nie mogła tam liczyć na zgodne mieszkanie i gospodarowanie. Miała jeszcze dwóch młodszych rodzonych braci, a to sprawiało, że była rywalizacja i walka o prymat w gospodarowaniu. Bracia używali różnych podstępów, żeby zepsuć opinię swojej siostrze u rodziców. Dziadek Józef czując co się święci, ambitnie już wcześniej podjął służbę u innego gospodarza w tej wsi. Mój ojciec dalej tak opisuje sprawę:
“Zaczęły się płacze i kłótnie. Powstało piekło w rodzinie. Wkrótce dla całej wsi była sensacja kłótnia w rodzinie Mosionków. Ojciec mój służąc u tego gospodarza i słysząc o tych kłótniach, które mu przynosiły przykrość i wstyd, postanowił ustąpić i to zakończyć.  Podziękował gospodarzowi za służbę i przyszedł do matki z propozycją że: on wyjeżdża w swoje rodzinne strony i chce żeby matka z nim jechała, bo woli zjeść suchy kawałek chleba w zgodzie aniżeli chleb ze słoniną przy kłótni.”     


Historia małżeństwa dziadka Józefa i babci Józefy, choć nie wydaje się jakaś szczególnie niezwykła czy oryginalna, jest przeplatana walką o byt, istnienie czy przeżycie rodziny, w której Józef był mężczyzną upośledzonym chorobą nóg i miał spore trudności z podjęciem ciężkiej pracy fizycznej, zaś Józefa była osobą pełną energii i pomysłów na dom rodziny szczęśliwej. Choć przez parę lat młoda rodzina tułała się pracując i mieszkając w różnych miejscach, doświadczając biedy i niedostatku, to jednak babcia urodziła sześcioro dzieci i wszyscy szczęśliwie przeżyli II wojnę światową. Było wiele strasznych doświadczeń wojennych, gdzie mój ojciec razem ze swoim młodszym bratem oraz ojcem znaleźli się w niemieckim obozie karnym, później brat ojca Kazimierz został zabrany na przymusowe roboty do Niemiec, lecz wszyscy ocalili swoje życie. Ważnym wyznacznikiem szczęścia w tym miejscu wydaje się być wiara w wielką moc miłości, tej naszej ludzkiej, rodzinnej i bożej, jak ją rozumieli dziadek Józef i babcia Józefa. Byłem wtedy dzieckiem, ale pamiętam, że bardzo często w niedzielę dziadek z babcią po nabożeństwie w swoim kościele parafialnym w Modliborzycach, w drodze powrotnej jechali drogą okrężną wydłużając ją o około 8 kilometrów, żeby zobaczyć się z ze swoim najstarszym synem Janem, synową i wnuczkami, dla których w tych trudnych czasach mieli zawsze jakieś smaczne łakocie. Szczególnym akcentem dobrych więzów rodzinnych, proponowanych na pewno i konsekwentnie przez babcię Józefę, był obyczaj, że po śmierci dziadka Józefa jego syn Kazimierz, czyli mój stryj a brat mojego ojca, zawsze w dzień wigilijny pieszo pokonywał około 4 kilometry leśnej drogi, żeby starszemu bratu i jego rodzinie złożyć świąteczne życzenia oraz podzielić się przy tej okazji opłatkiem.     

Innym szczególnym charakterem relacji ojca i syna, czyli dziadka Józefa i mojego ojca Jana, był wzajemny szacunek i oddanie w każdej sytuacji życiowej. Przecież mój ojciec podczas przymusowego więzienia w niemieckim obozie karnym, jako młody i sprawny fizycznie człowiek miał wiele okazji, żeby bezpiecznie uciec stamtąd. Jednak nie postąpił tak niegodnie, ale dopiero później uciekł z transportu przy dobrej okazji razem z ojcem i niepełnosprawnym sąsiadem, których przez kilkadziesiąt kilometrów przeprowadził bezpiecznie do domu, choć wszędzie było wtedy bardzo niebezpiecznie.     

Tu wspomnę jeszcze, że dnia 29 września w 1943 roku rodzice mojej mamy Marianny, to jest Maria i Błażej Rapa, oraz ich syn Aleksander, stracili życie podczas masowej egzekucji w swojej wsi Osówek, za rzekome wspieranie partyzantów. Było to straszne, jako że działo się to w obecności mojej matki, wówczas 16-letniej dziewczyny, która ukryła swoją tożsamość i była wśród ludzi zebranych przez władze niemieckie na publiczny ogląd tej zbrodni. Później jeszcze kontrolowano domy zabitych (czy w nich ktoś jeszcze się nie ukrywa) i w domu dziadka Błażeja znaleziono (ku zdziwieniu kontrolujących) niemiecki mundur wojskowy. A był tam z tego powodu, że, zgodnie z zarządzeniem władz okupacyjnych, wóz z zaprzęgiem pary koni i do tego z furmanem z tego gospodarstwa musiał zasilić tabory armii niemieckiej na wojnę w 1942 roku z Rosją Sowiecką. Furmanem miał być brat Marianny, Aleksander, ale zamiast niego stawił się jego ojciec Błażej licząc, że ze względu na wiek uniknie poboru, lecz stało się inaczej i dziadek mimo wszystko zasilił niemiecką armię. Jako stary już człowiek miał wiele udogodnień, tym bardziej, że prawie perfekcyjnie znał język rosyjski i służył często za tłumacza. Wrócił do domu kiedy jego wóz i konie przepadły podczas przeprawy przez Pińskie Błota.    

A ja teraz wracam do tych historii, w których wiele wyjaśnień jeszcze mi brakuje. Przyznaję, że niestety nie wiedziałem kiedyś, jak ważne są opowieści czy zwierzenia moich rodziców, na które zawsze brakowało czasu albo wydawały się mało istotne. A to rodzina wydaje się być najlepszym skarbcem i miejscem przechowywania najpiękniejszych, albo najważniejszych historii i wspomnień, pod warunkiem, że ma szacunek do siebie i do całej prawdy o życiu. Chcę moim wnukom powiedzieć, że… wy też tworzycie historię i od was zależy jaka będzie: dobra, sławna, prawdziwa czy piękna? Wierzę, że będziecie w przyszłości szczęśliwymi dziadkami i tego wam życzę!

Czesław Aleksak
27.07.2024 r.

Related posts

Leave a Comment