Teraz będzie głównie o wiejskich Burkach, czyli psach pilnujących ludzkich siedlisk.
Od momentu gdy zacząłem chodzić, już pchałem się do budy naszego psa. Pies chyba nazywał się Bosik i reagował życzliwie na mnie. Siadał sobie obok budy i nawet gdy nieświadomie tarmosiłem go za kudły, nie obrażał się i nie warczał. I chyba dzięki tym doświadczeniom z dzieciństwa, nie mam dzisiaj żadnych uczuleń i psy ogólnie lubię, a one mnie chyba także.
W tej mojej leśnej wsi był zwyczaj, że gospodarskie psy w dzień były przy budzie na łańcuchu, zaś na noc były spuszczane z łańcucha, żeby mogły sobie pobiegać po podwórku. Jeśli podwórko było ogrodzone, to pies traktował to jako swój teren i pilnował go. Czasem instynkt łowiecki kusił psa, zwłaszcza niedożywionego, żeby jednak znaleźć dziurę, lub zrobić podkop w ogrodzeniu i gonić jakiegoś zająca. Czasem też biegł na drugi koniec wsi, zwabiony feromonami suki, która miała okres rui. Nasze podwórko przeważnie nie było w pełni ogrodzone, z powodu braku odpowiednich technicznych i finansowych możliwości ojca. Zresztą nikt się ogólnie takimi sprawami nie przejmował, bo też rzadko kto zaglądał w ten koniec wsi, gdzie co kilometr było po dwa albo trzy domy. Ogrodzenie traktowało się bardziej jako element dekoracyjny lub użyteczny, do łatwiejszego opanowania hodowanych zwierząt gospodarskich. I tak pieski sobie hasały nocą, nikomu właściwie nie zagrażając, no bo w nocy każdy gospodarz śpi i nie chodzi do kogoś w odwiedziny, a jeśli jest na wieczór umówiony to pies jest wtedy na łańcuchu.
Wiejskie pieski rodowody miały raczej z przypadku. Czasem dominował instynkt myśliwski psa tropiącego i pies węchem podążał po tropach zająca czy innego zwierzęcia leśnego. Raz zdarzyło się, że rano jest naszego Rekina brak. Ano pewnie randkuje gdzieś u jakiejś suki! A tu nie, bo około południa Rekin przywlókł się ze sterczącym za nim jakimś krzakiem, wyrwanym z korzeniami. Jakiś kłusownik założył druciany wnyk, prawdopodobnie na zająca a złapał się w niego nasz Rekin. Trudne do uwierzenia, żeby pies samodzielnie zdołał wyrwać ten krzak z wnykiem, ale tak było. Choć niewykluczone, że być może kłusownik podciął siekierą korzenie i psa z krzakiem po prostu uwolnił.
Pamiętał będę chyba do końca życia jedno zdarzenie z młodym pieskiem, którego jako jeszcze szczeniaka nabył mój ojciec od sąsiadki Anieli S., co miała mądrą i ostrą w zachowaniu sukę. Kto wszedł ryzykownie za ogrodzenie podwórka, to suka skutecznie go wystraszyła. Nawet mnie, wtedy małego dzieciaka za tyłek szarpnęła i odtąd wiedziałem, że nie należy tam wchodzić dopóki furtki ktoś nie otworzy.
Kiedy ojciec przyniósł tego szczeniaka, wszyscy cieszyliśmy się i chcieliśmy się z nim bawić w mieszkaniu, ale ojciec nie znosił żadnych zwierząt w izbie i tego pieska uwiązał przy budzie, która stała przy ścianie obory. Psiak chyba nie był zadowolony z tego, że zabrano go od matki, teraz jeszcze od dzieci. Stał się jakiś smutny i ciągle spał. Mnie najstarszemu z rodzeństwa, wydało się żal go, że tak wcześnie zabrano mu jego dzieciństwo. Tego dnia właśnie ojciec wyrzucał obornik, czyli tak zwany gnój spod miejsc dla krów, gdy ja w pobliżu podszedłem do śpiącego pieska, żeby go pieszczotliwie pogłaskać. Niestety piesek nie zrozumiał moich intencji i zareagował agresywnie, łapiąc mnie ząbkami za policzek. Zrobił mi ranę, polała się krew i ojciec mało się nie wściekł. Już nie pamiętam dobrze jak to się skończyło, bo jednak ten mały piesek oberwał razy w złości mojego ojca. Ale matka zareagowała słowami: – Dziwisz się psu? Chciałeś ostrego, to masz!
Mnie blizna została na całe życie, ale też odtąd ostrożniej zachowywałem się już wobec zwierząt.
Kiedy już byłem dorosłym i przyjeżdżałem latem do rodzinnego domu na urlop, pewnego lata byłem świadkiem takiego dziwnego zdarzenia: obok mojego domu były zagony warzywne i między innymi rosły kapustne, marchew i inne. Patrzę przez okno a tu zając w biały dzień, prawie pod oknami, wcina tę kapustę, jakby była jego. Wołam matkę i pokazuję ten dziwny widok. Ku mojemu zdziwieniu mama mówi, że jest bezsilna i nic nie może na to poradzić. Jak to – mówię – przecież masz aż dwa psy! Spuść je z łańcuchów, to pogonią bezczelnego szaraka. Ale sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej zabawna, bo psy do zająca, zając do psów a psy w nogi! Po prostu psy chyba chciały się bawić z szarakiem. Uśmiałem się wtedy serdecznie ale i zastanowiłem, jak mądrze można wychować psa albo go niechcący ogłupić. Pies uwiązany reaguje na wolność jak więzień wypuszczony z więzienia, natomiast pies tresowany współpracuje z człowiekiem, żeby pomagać sobie nawzajem.
Ludzie mieszkający w leśnych wioskach, leśniczy i gajowi, orientowali się bardzo dobrze w miejscowych warunkach i rozumieli dobrze specyfikę trudnego leśnego życia. Natomiast tzw. służba leśna, czyli strażnicy wyposażeni w broń, byli nieraz kłopotem dla wszystkich. Bardzo często tak jest, że życie sobie a przepisy sobie. Pamiętam, że strażnik dostawał jakieś pieniądze, jeśli zabił wilka i przyniósł na dowód tego jego odcięte uszy. Strzelali też bezlitośnie do psów, jeśli takie luzem biegnące gdzieś napotkali. To co teraz opiszę jako historię zasłyszaną, nie zdarzyło się w mojej rodzinnej miejscowości, ale gdzieś też śródleśnej. Pewien leśniczy mieszkał sobie w swojej leśnej leśniczówce i żył za pan brat z przyrodą i swoją pracą. Miał pięknego psa, z którym czasem zdarzyło się mu pokazać ludziom, że jak reszta leśnej i polującej arystokracji, może mieć myśliwskiego psa. Ale nigdy nie polował, a co najwyżej zbierał grzyby. I trafiło się mu tak, że jego kochany pies poleciał nagle sobie gdzieś i nie wrócił. A następnego dnia, leśniczego odwiedził strażnik leśny, bardzo rozmowny i w zajęciach swoich gorliwy. Powiedział leśniczemu, że właśnie zastrzelił wałęsającego się pięknego psa, bo tak mu nakazuje jego służbowy obowiązek. Leśniczy dokładnie wypytał go o okolicznościach tego, miejscu zabicia i dokładnym wyglądzie psa, z których zorientował się, że to niestety jego pies został uśmiercony. Dla niepoznaki pogratulował strażnikowi i zaprosił go na okazjonalny poczęstunek wódką i zagrychą u leśniczego za dwa dni.
W tym czasie, tego zabitego psa użył (jak w kuchni chińskiej) do sporządzenia potraw jakie znał, ponieważ był dobrym kucharzem. No i przyszedł ów strażnik. Razem pili i jedli dwa dni, aż całego psa (prawdopodobnie razem) zjedli. Strażnik zadowolony choć nieświadomy zemsty, wyszedł urzeczony gościnnością, zaś leśniczy podobnie zadowolony, że udało się mu dobrze oszukać tego bezwzględnego człowieka, który w swojej gorliwości nie patrzy co robi ani nawet co je.
Teraz wrócę do moich bezpośrednich doświadczeń z pieskiem moich córek, który zwał się Fafik. Moja najstarsza córka Agnieszka, przyniosła go sobie do domu od jakichś sąsiadów i tak stał się członkiem rodziny. Chowany od szczeniaczka, reagował na pojedyncze słowa a nawet zdania. Pojętny był od samego początku. I bardzo lubił chodzić na działkę. Gdy mu powiedziano “pilnuj działki” to został tam i warował, dopóki ktoś po niego nie przyszedł.
Miałem takiego znajomego i kolegę niegdyś z pracy, który psy lubił i też swobodnie porozmawiać przy kielichu. Zaprosił mnie kiedyś do siebie okazyjnie i z pieskiem (bo to przecież spacer dla psa po drodze), a było to w sobotę. Jak to czasem bywa “nocne Polaków rozmowy” przedłużyły się i trzeba było wracać do domu w lipcu rano, gdy słońce już świeciło. Zdając sobie sprawę że, może być awantura w domu za ten przydługi nasz wypad, żartobliwie do Fafika rzekłem: – „oj piesku, pani nas za to nie pochwali. Ty lepiej idź piesku od razu pilnować działki, najwyżej ja jeden oberwę”.
Fafik zawsze szedł luzem. Przed wejściem do mojego bloku patrzę a tu pieska nie ma. No cóż – myślę – przyjdzie i będzie szczekał, żeby mu ktoś z sąsiadów drzwi otworzył. Wszedłem do mieszkania, gdy jeszcze wszyscy spali. A o godzinie ósmej rano budzi mnie córki wrzask: – „Tato, gdzie jest Fafik?
– Nie wiem córeczko, odłączył się ode mnie i pewnie poszedł na działkę.
– Nieprawda. Bo pan Rysiek lubi psy i na pewno go kupił od ciebie.
– Nie córeczko, tego bym nigdy nie zrobił. Naprawdę, idź na działkę, bo on tam pewnie czeka.”
No i tak było, że czekał i radośnie machał ogonkiem, czekając na pochwałę.
Kiedyś jednak, wybraliśmy się z Gdyni całą rodziną do babci i dziadka w Osówku. Trzeba było zabrać i Fafika, bo sam w domu pies nie zostanie, ale jechaliśmy samochodem i choć z przygodami (bo piesek miał chorobę lokomocyjną), to dojechaliśmy szczęśliwie.
Tam dopiero nasz Fafik poczuł się w pełni dowartościowanym psem. Wybrał sobie miejsce odpowiednie na środku podwórka i obserwował kto wchodzi, alarmując oraz poniekąd komenderując dwoma uwiązanymi psami. I mogła być brama otwarta a Fafik z podwórka nie wychodził, od kiedy usłyszał polecenie “pilnuj domu”. Ale Fafik już nie powrócił do Gdyni. Akurat samochodem już nie mogliśmy wracać, zaś pociągiem wtedy jadąc w tłoku, nie mogliśmy ryzykować jazdy z psem. Oczywiście najbardziej z tego była zadowolona babcia Marianna, bo wiedziała, że Fafik da zawsze dobry sygnał, gdy ktoś obcy zbliża się do domu.
I co by nie napisać o psach na wsi czy w mieście, to nie da się napisać o nich wszystkiego, na co zasługują lub czego im potrzeba. To ludzie zdeformowali ich wygląd i geny, świadomie czy nie, uzależniając je od siebie, że teraz powinni szlachetnie nad tym zapanować. Bo ileż czynności i funkcji psy pełnić potrafią – jest pies przewodnik, pies ratownik, pies dozorca, pies zaprzęgowy, nie mówiąc o innych jak np. pies cyrkowy. Bądźmy dla nich wyrozumiali.
Czesław Aleksak
21.10.2020 r.
3 komentarze
Na zdjęciu domek mojej babci pozdrawiam 🙂
Fajnie się złożyło 🙂 Również pozdrawiamy.
Piekne miejsce