Fragment z książki Stanisława Puchalskiego „Kozaka” – „Partyzanci „Ojca Jana””:
„W czasie spotkań dowódców oddziałów partyzanckich na pewno poruszano sprawę wspólnej obrony i miejsca przyjęcia walki, najbardziej dla nas dogodnego, odpowiadającego pod względem strategicznym. Wybór padł na pewno na rejon Porytowego Wzgórza, bowiem wszystkie oddziały zdążały, podobnie jak nasz, w tym kierunku.
Rejon Porytowego Wzgórza to teren porośnięty starodrzewem, pofałdowany, stwarza dogodne warunki do obronny, do bezpiecznego przemieszczania się oddziałów. Wyklucza użycie broni pancernej, stare pnie drzew stanowią naturalną ochronę, podszycie osłonę dla broniących się partyzantów. Dodatkowym walorem tego miejsca, była przepływająca przez środek , kilkumetrowej szerokości rzeczka Branew, istotna ze względu na zaopatrzenie w wodę.
Kolega Antoni Nowosad „Murzyn” relacjonuje:
„[13 czerwca 1944 r.] W godzinach popołudniowych dochodzimy w rejon wsi Szklarnia. Przed nami pas łąk, które musimy przeskoczyć. Oddział zostaje podzielony na dwie grupy. Jedną dowodzi por. „Konar”, drugą por. „Kordian”. Jestem w grupie por. „Kordiana”. Pierwszy przez pas łąk przechodzi por. „Konar” z częścią zgrupowania, ubezpiecza por. „Kordian” ze swoją grupą. Ledwie por. „Konar” osiąga lizjerę lasu, gdy nad łąki na niskim pułapie wyskakuje klucz Stukas’ów. Robią rundę i odchodzą w kierunku Szklarni. Słychać wycie maszyn i za chwilę ciężkie detonacje bomb.
Gdy samoloty znikają przeskakujemy łąkę i jakiś czas idziemy śladem grupy por. „Konara”, lecz w wysokopiennym lesie na suchym terenie ślady giną. Po nawiązaniu łączności z mjr Czepigą i otrzymaniu łącznika od niego, maszerujemy dalej w rejon Porytowego Wzgórza, gdzie wszystkie oddziały sowieckie i polskie mają się koncertować.”
Grupa na czele z ”Konarem” poszła drogą według mnie krótszą, na przełaj przez las. Nie wiem czym taki podział był uzasadniony. Ważne, że obie grupy zjawiły się w miejscu koncentracji.
W dniu 13 czerwca 1944 r., kiedy nasz oddział dochodził do Porytowego Wzgórza, toczył się bój o Szklarnię. W wyniku, wieś została spalona, a w jednej z chat zginęła nasza sanitariuszka „Basia”, ranna pod Świdrami.
Z opowiadania Edwarda Króla, partyzanta z oddziału AL., dowodzonego przez „Przepiórkę” E. Gronczewskiego, znam epizod z bitwy o Szklarnię.
Otóż zaraz po bitwie, kiedy ucichły strzały i wydawało się, że partyzanci już się wycofali z rejonu walki i został on opanowany przez Niemców, przesieką jechał niemiecki wóz opancerzony. Oficer dowodzący nim, był na pewno przekonany, że jedzie – zgodnie z harmonogramem – terenem będących w rękach Niemców. Tymczasem na przeciw przesieki znajdowało się gniazdo oporu, wyposażone w ckm i rusznicę przeciwpancerną. Załoga, wśród której znajdował się Król, podpuściła wóz na bliską odległość i dopiero wtedy otworzyła ogień. Wóz zniszczono, załoga zginęła. Przy oficerze w stopniu majora znaleziono raportówkę, którą bez przeglądania zawartych w niej papierów, natychmiast odesłano do sztabu. Jak się później okazało, zawierała cenne materiały, które następnego dnia z dużym skutkiem wykorzystano w czasie bitwy.
Moment przyjścia naszej grupy dowodzonej przez „Konara”, w której się znajdowałem, opisał oficer z oddziału Mikołaja Kunickiego Michał Czyrkun, którego fragment zatytułowany „Za Waszu i Naszu Rodinu”, w tłumaczeniu nie najlepszym posiadam.
Naprzeciw nam przybywającym, wyszli dowódcy radzieckich oddziałów partyzanckich, którzy już w tym rejonie się znajdowali. Z ciekawością przyglądali się nam, oceniając naszą siłę bojową.
Przytaczam niewielki wycinek:
„Po południu tego dnia, do wspólnej walki dołączył miejscowy oddział AK, w sile około sześćdziesięciu ludzi, pod dowództwem „Konara” Bolesława Usowa – inżyniera leśnego.
Wyszeregowany oddział „Konara” stal w cieniu rozłożystych jodeł, a przed oddziałem stała staruszka siwa jak gołąbeczek. Wokół stali partyzanci radzieccy z oddziałów Karasiowa, Nadielina, Sankowa, Jakowlewa i Kunickiego. Między nimi stał Michał Czyrkun. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyli na stojącą przed frontem kobietę, aż staruszka podniosła głowę i wzruszającym głosem przemówiła:
– Najdroższe moje dzieci, najukochańsi moi Synowie, Synowie Ojczyzny Polski ukochanej! Ja, jako najstarsza tu wiekiem osoba i matka waszego dowódcy „Konara” – błogosławię Was i wysyłam na tę linię śmierci. Na Was patrzy Ojczyzna Polska, na Was patrzy Naród Polski. Spójrzcie wokół siebie. Na Was patrzą kobiety i małe dzieci, na Was patrzą partyzanci radzieccy, z którymi będziecie wspólnie walczyć i bić wroga. Idźcie i walczcie ramię przy ramieniu… Spójrzcie na ich harde i nieustraszone miny. Im nie straszno umierać w obcej stronie z dala od rodziny, od matek, ojców, sióstr, braci i dzieci – niech i Wam nie będzie straszno umierać na własnej ziemi wśród swoich, za Naród Polski i ukochaną Ojczyznę Polskę.
Tu staruszka skierowała wzrok na swojego syna „Konara”. W szeregu stali: drugi jej syn – zwykły szeregowiec i jedyna córka Zosia, sanitariuszka. Do stojącego z opuszczoną głową „Konara”, trzymającego kurczowo automat powiedziała:
– Ty synu mój, dowódco tego oddziału – odpowiadasz za wszystkich stojących tu w szeregu, odpowiadasz przez Bogiem i Ojczyzną, odpowiadasz przez Narodem Polskim i tymi dziećmi, co stoją wokół Ciebie i wzrokiem błagają – dowódco broń nas od śmierci.
„Konar” powoli podniósł głowę, spojrzał wokół siebie, utkwił wzrok w kobiecie – żonie gajowego Jana Małka, która trzymała niemowlę na ręku, a dwoje małych dzieci tuliło się do jej nóg, trzymając się kurczowo spódnicy.
W szeregu słychać było ciężki oddech. Oczy błyszczały jakby były z porcelany. Włosy rozwichrzone, twarze opalone słońcem i dymem…
– Synu! Idź i walcz! Prowadź w bój! A jeżeli zhańbisz najszlachetniejsze imię Polski i Polaka – to wolę w tej chwili i tu przed sobą widzieć Ciebie trupem!
Dowódca „Konar” podniósł głowę, nabierając powietrza wyprężył pierś, kaburę z pistoletem Vis przesunął po pasie z tyłu do przodu, oburącz ścisnął automat.
Matka podniosła do góry rękę i w powietrzu przeżegnała cały oddział ze słowami na ustach:
Bolesław Usow “Konar” z matką
– Błogosławię ja Was ręką Waszych matek i niech Was Bóg błogosławi.
Tu oddział zdjął czapki, a za nim radzieccy partyzanci. Staruszka podeszła wolnym krokiem do syna „Konara”, który klęknął na jedno kolano, ucałował matkę w rękę, a ona jego w głowę i po kolei to samo czyniła całując każdego partyzanta w głowę, a każdy ją w rękę. Następnie oddział podniósł się jak na komendę, a dowódca „Konar” wystąpił trzy kroki do przodu, podniósł w górę dwa palce i rzekł:
– Najukochańsza Ojczyzno! Najukochańsza Mamo! Ślubuję i przyrzekam, że do ostatniej kropli krwi będę walczyć przeciw znienawidzonym męczycielom, faszystom niemieckim, a honoru żołnierza polskiego nie splamię. Jeżeli zajdzie potrzeba złożyć w ofierze życie dla Ojczyzny – gotów jestem w każdej chwili!
Po czym zwrócił się do oddziału i zakończył:
-Tego wymagam od was żołnierze – partyzanci!
Szybkim ruchem włożył furażerkę na głowę, podał komendę:
– W prawo zwrot!
Podniósł automat do ust, pocałował i powiedział:
– Bądź mi posłuszny w każdej chwili. Za mną marsz!
Rozkazał stłumionym głosem i szybkim krokiem ruszyli w kierunku linii obronnej.
Staruszka Matka długa stała w miejscu i choć oddział znikł jej z oczu w lesie, długo jeszcze patrzyła w tym kierunku. Łzy gęstymi kroplami spływały po pomarszczonej twarzy. Widząc to jeden z dowódców radzieckich Michał Czyrkun, podszedł do staruszki i powiedział po rosyjsku:
– Nie płacz, mamo, oni poszli Niemców bić „Za Waszu i Naszu Rodinu”.
Po pożegnaniu przez matkę naszego dowódcy „Konara”, ruszyliśmy na wyznaczony nam do obrony odcinek. Znajdował się on od strony Momot, na skraju wysokopiennego sosnowego lasu, przed którym była około stupięćdziesięciometrowa przestrzeń porośnięta młodym lasem około półmetrowej wysokości. Sytuacja raczej korzystna dla nas. Sami będąc w dużym lesie, mieliśmy dobry wgląd na przedpole. Zajęliśmy się przygotowywaniem stanowisk ogniowych dla karabinów maszynowych i dla poszczególnych strzelców.”