Image default

Pamiętają Państwo artykuły na temat starej szkoły podstawowej w Osówku, w ramach których  zawarte były wspomnienia z tejże szkoły pana Czesława Aleksaka? (Artykuł 1, artykuł 2)
Otóż teraz będą ukazywały się cyklicznie wspomnienia pana Czesława szerzej nakreślone, bo z lat jego młodości, którą spędził w Lasach Janowskich – we wsi Osówek w gminie Potok Wielki.
Ale nie tylko tam; jego wczesna młodość związana z rodzinną wsią i to, co z niej wyniósł, będzie również rzutowała na późniejsze jego drogi życiowe, które układały się już poza Osówkiem. Z tych dalszych miejsc pan Czesław Aleksak również podzieli się tutaj swoimi wrażeniami i mimo, iż będą one mniej powiązane z miejscem jego urodzenia, to zawsze będzie można odczuć, że mała Ojczyzna, z której się wywodzi, nawet jeżeli pozostawiona daleko, jest mu bardzo bliska.      

Czesław Aleksak*

Moje życie i dziecięce przygody w czasie szkolnym

     Polityczne tematy były na wsi jakby “tabu” i nikt publicznie swoich zastrzeżeń nie wygłaszał, zaś w rodzinie mówiło się o władzy z największą ostrożnością, zwłaszcza w obecności dzieci. Bardzo mnie dziwiło takie milczenie zwłaszcza u mojego ojca, który mojej ciekawości w tym względzie jakoś nie chciał zaspokajać. Za to chętnie uczył mnie historii Polski i zaszczepił we mnie zainteresowanie książką. Sam miał wielki szacunek do słowa pisanego i nie wyrzucał nigdy książek, a i gazety wartościowe też odkładał oraz chronił przed zniszczeniem. Zachował swoje przedwojenne podręczniki, z których dwa szczególnie polubiłem: do geografii i do historii. Z nich to dowiedziałem się, jak duży obszar zajmowała Polska przed wojną i jak musiała zabiegać, by zachować swoje terytorium i niepodległość. A czytałem owe podręczniki jednym tchem – podręcznik do historii przeczytałem przy świetle naftowej lampy w jedną noc. Jakim to pięknym językiem i w jakim stylu były napisane tu treści! Fragmenty z powieści Sienkiewicza i ilustracje wzbogacały moją wyobraźnię o minionych czasach, w których wiele narodów zamieszkujących Rzeczpospolitą żyło w zgodzie i dbało o Jej świetność. Dodam, że mój ojciec kochał legendy i baśnie, bardzo dużo czytał i umiał barwnie opowiadać, co spowodowało, że i ja do czytania się zapaliłem. A to się już stało po śmierci Stalina – wtedy wyraźnie spostrzegłem coś nienaturalnego w tym, że w szkole tego dnia panuje jakaś cisza i żałoba, podczas gdy w moim domu jest jakoś zwyczajnie i nikt sobie tym głowy nie zawraca. Moje pytania co do tego zdarzenia w szkole ojciec zbył jakimś marnym wykrętem, że na razie to nic nie wie w tej sprawie i lepiej by było, gdybym się zajął wyjaśnieniem poprzez czytanie i naukę. Później już gdy zmarł Bierut, gdy go już ustawicznie niemal nachodziłem pytaniami, opowiedział mi wiele spraw z ówczesnego życia politycznego, które jak się okazało jednak śledził. Miał wiele okazji by z tym komunistycznym “dziadostwem”, jak to było w jednym z dowcipów, mieć dużo do czynienia, bo był przez jakiś czas sołtysem w Osówku. Przebrnął ten okres jakoś bezpiecznie i mimo nacisków nie przystąpił do żadnej politycznej organizacji. Pamiętam, że powiedział mi, kto według jego przewidywań zastąpi Bieruta(?) – na pewno Ochab, przekonasz się! I tak było, miałem odtąd duży szacunek dla ojca, że miał tę wiedzę, której inni nie mieli. Miał też duży szacunek u wielu ludzi, którym nierzadko pomagał w sprawach formalnych i papierkowych, bo wiedział jak należy napisać prośbę czy odwołanie, umiał też doradzić, by nie zostać pochłoniętym przez ówczesny polityczny aparat.

Były też w tym czasie przygody z balonami, które z inicjatywy państw zachodniego obozu albo emigracyjnej grupy Polaków, wypuszczano prawdopodobnie z samolotów, by nad Polską rozrzucały ulotki zawierające donosy o rzeczywistej sytuacji politycznej i gospodarczej w Polsce. Balony te wykonane z folii, były same w sobie już wartością, bo folia była materiałem trudno dostępnym i drogim. Czasem takie balony lądowały w naszych lasach i ludzie znajdując je czytali ulotki a z folii szyli np. przeciwdeszczowe płaszcze.

W szkole zaczęła się też moja nauka pisania listów. Za namową mojej wychowawczyni (nie jestem pewien, czy to była pani Salomea Dolecka?) pisałem listy do jej brata a mojego rówieśnika. Od niego dowiedziałem się, jak żyją inni poza moją wsią i gminą, jakie mają zainteresowania. Ten mój listowny kolega zbierał np. znaczki a miał sprawę ułatwioną, bo jego ojciec miał w swoim budynku pocztę, którą zresztą obsługiwał. Przez to dowiedziałem się, że warto mieć jakieś hobby, pasję, zainteresowanie jakąś dziedziną, by osiągnąć sukces którego każdy chyba pragnie, by życie było ciekawe.

Moja droga do szkoły prowadziła przez las i na końcu przez stawy rybne. Przyjemnie było iść wiosną i latem, a nawet jesienią, gdy dla odłowu ryb spuszczano wodę ze stawów i ukazywały się bezbronne ryby. Było pełno ptactwa różnego: rybitw, czajek, czapli, bocianów, kaczek, i nawet piękne zimorodki nurkujące zawzięcie w wodę też się zdarzały. Do tego pełno żab, zaskrońców (i żmij oczywiście) oraz zajęcy, saren i dzików. Pewnego dnia niedaleko mojego domu w drodze do szkoły dzik (młody zapewne) bardzo mnie wystraszył, bo zbudzony przemknął o centymetry obok mnie, że musiałem zawrócić by ochłonąć w domu. W zimie było różnie – zaspy śnieżne, mróz, ślizgawice, co wymagało czasem z mojej strony dużo wysiłku, lecz tego się nie bałem. Razu pewnego śnieżyca, zaspy okropne a ja sobie idę i gwiżdżę! Sąsiad który skądś wracał do domu, gdy posłyszał owo gwizdanie, to nie mógł uwierzyć, że w taką pogodę ktoś jest jeszcze w stanie gwizdać sobie, co później opowiedział moim rodzicom. Długa droga do szkoły miała swoje zalety. Bywało że w domu nie miałem czasu nauczyć się na pamięć treści zadanego wiersza, bo przecież trzeba było pomagać w gospodarstwie i lekcje odrabiało się jedynie wieczorem, gdy czasem było się już tak zmęczonym, że ta nauka bywała nieskuteczna. Odkładałem wtedy to na jutro, by wiersza uczyć się w drodze do szkoły, a kiedy później jeździłem już rowerem, to nawet na 15-minutowej przerwie też byłem w stanie treści wiersza nauczyć się na pamięć.

A w szkole obowiązkowo były poranne apele, na których śpiewaliśmy patriotyczne czy okolicznościowe pieśni. Była też modlitwa o naukę a nawet krótko nauka religii. Razu pewnego przeżyłem (jako dzieciak przecież) szokującą dla mnie sytuację. Młody ksiądz (prawdopodobnie nie katecheta, jak to bywa teraz) miał z moją klasą lekcje i mówił coś o chwale Bożej, o znakach boskich, z czego wynikało że jeśli ktoś jest np. rudy, to jest zamierzenie boskie a nie przypadek, czyli tak chciał Bóg, kogoś napiętnować albo ukarać w ten sposób. I tu wskazał na mnie (jako że siedziałem zazwyczaj w pierwszej ławce, żeby mi nikt niczego nie zasłaniał) mówiąc: o, ty jesteś dobrym przykładem! Ciebie Pan Bóg naznaczył blizną na policzku, bo chciał cię ukarać – coś musiałeś przeskrobać!
Nie wiem co się ze mną działo, ale omal nie zemdlałem. Pomyślałem sobie: Boże! Czym ja Cię obraziłem wtedy, gdy naszego durnego psa, wtedy jeszcze prawie szczeniaka, chciałem pogłaskać a ten czort za policzek mnie złapał zębami… Za to później, gdy już nauka odbywała się tylko w kościele parafialnym w Potoku Wielkim, do którego było na pewno nie mniej niż 7 kilometrów drogi, było mi lepiej. W czasie nauki oczywiście nie pracowałem w gospodarstwie i to mnie mobilizowało, by chodzić na tę naukę i uczyć się jak najlepiej. Podobnie jak wiersza to i katechizmu którego znajomość była obowiązkowa, uczyłem się w drodze. Ksiądz proboszcz który bardzo chciał religijnie uświadomić parafian i ich dzieci, w szczególności zwracał uwagę na to kto i jaką postawę wobec kościoła przejawia. Znał moje postępy i wiedział jakie warunki są w mojej wielodzietnej rodzinie. Był ze mnie zadowolony. Ja chociaż się spóźniłem czasem do kościoła, to nie miałem konsekwencji ale tych którzy mieszkali blisko potrafił ukarać i nawet wysłać po rodziców.

Gdy doszło do egzaminów czyli kwalifikacji na przyjęcie po raz pierwszy Sakramentu Komunii Świętej, to okazało się, że z bogatej części parafii, położonej w pobliżu kościoła, wielu uczniów nie uzyskało zgody księdza czyli nie zdało egzaminu. Rodzice tych uczniów zaprotestowali u proboszcza, że ksiądz jest niesprawiedliwy i że dopuszcza uczniów tych “z lasu”, którzy na pewno nie mają takiej wiedzy religijnej i są po prostu gorsi. Wówczas proboszcz zrobił dodatkowy egzamin, na który przywołał też mnie. Zadawał pytania wszystkim tym uczniom i jeżeli któryś nie odpowiedział, to pytanie skierował do mnie. Okazało się że ja odpowiedziałem na wszystkie pytania a z pięciu uczniów zdających powtórnie tylko jeden na jedno pytanie odpowiedział. Proboszcz wtedy powiedział do matek mniej więcej tak: popatrzcie na tego chłopca, który musi pomagać w domu, bo ma wiele rodzeństwa a ziemia w jego gospodarstwie słaba, nie ma czasu na naukę i ma daleko do kościoła, nie opuścił ani jednej lekcji, czy jest lepszy czy gorszy od waszych synów, czy zasługuje na wyróżnienie czy nie?
Bardzo byłem szczęśliwy że tak mnie ksiądz potraktował i nazwiska Jego nie zapomnę.
Gdy po dziesiątkach lat papież Jan Paweł II wizytował Katolicki Uniwersytet Lubelski, to witał go ksiądz rektor o znanym mi już nazwisku: Champerek! Bardzo byłem wtedy szczęśliwy.

c.d.n.

Czesław Aleksak – urodził się 9 listopada 1944 roku we wsi Osówek, powiat Janów Lubelski. Do lat 14-tu wychował się na wsi. Potem w 1958 r. wyjechał na Górny Śląsk żeby uczyć się zawodu górnika a później stolarza. W 1963 r. zaczął tam pracę w hucie jako modelarz, lecz start zakłóciła wirusowa choroba. Za namową szkolnego kolegi i urzeczony romantyką morza, jesienią 1963 r. wyjechał do Gdyni, gdzie udało się mu podjąć pracę w stoczni. Tu zdobył maturę i ożenił się dwukrotnie. Pracował w różnych zawodach, czerpiąc z nich życiowe doświadczenie. Ma dwóch synów, dwie córki i dwóch wnuków. Jest szczęśliwym dziadkiem, który lubi wracać do wspomnień oraz czytać i pisać wiersze. Marzeń ma chyba tyle co lat, ale ich nie liczy. Wierzy, że szczęście jest blisko, prawie na każdym kroku. Kocha rodzinę, miejsce urodzenia, Gdynię, przyrodę i poetyckie klimaty.

Related posts

1 komentarz

Czesław Aleksak 18 sierpnia 2020 at 09:38

Dobrze jest gdy jeszcze pamięć nie zawodzi, gdy można z łatwością powrócić do lat młodości, dla każdego chyba wyjątkowych i ogólnie najszczęśliwszych. Chciałoby się wszystko jeszcze raz odkryć i przeżyć, porozmawiać z przyjaciółmi z dzieciństwa ale to z reguły trudne lub wręcz niemożliwe – jesteśmy porozrzucani po świecie, czasem niepełnosprawni albo wielu już nie żyje. Tych którzy mnie znają lub pamiętają, serdecznie chcę pozdrowić i przeprosić że nie wspomniałem o nich, ale jestem z nimi nadal, choć daleko. Bogu dziękuję że dane mi było urodzić się i żyć w malowniczej leśnej wsi Osówek.

Reply

Leave a Comment